środa, 1 kwietnia 2015

TRANSPORT KONNY DO MORSKIEGO OKA TO TRADYCJA ZAMĘCZANIA KONI



Transport konny na trasie do Morskiego Oka to tradycja zamęczania koni. (...)Warto zachowywać dobre tradycje. A te złe trzeba eliminować bezwzględnie z życia. Złą tradycją jest znęcanie się nad zwierzętami.– przekonuje w wywiadzie dla Ekologia.pl Anna Plaszczyk, koordynatorka akcji ratowania koni z Morskiego Oka Fundacji MRNRZ Viva.

Joanna Szubierajska: W wozie jadącym nad Morskie Oko może podróżować jednocześnie 12 pasażerów. Jak to się mówi – co za dużo, to nie zdrowo. Każdego roku słyszymy o cierpieniu koni w polskich Tatrach, jednak ich sytuacja się nie zmienia.

Anna Plaszczyk: 12 osób plus dzieci i bagaże. Przecież dzieci i bagaże, to nie waga piórkowa. Poza tym nie do końca się zgadzam z tym, że sytuacja koni się nie zmienia. Przecież jeszcze 10 lat temu wozem podróżowało dwadzieścia osób! Moim zdaniem jednak dla konkretnych zwierząt rzeczywiście nie zmienia się nic. One ciężko pracują, a zanim zmiany je obejmą – na emeryturę trafią do rzeźni.

Jak ciężko? 

Teraz już wiemy, że wóz jest o prawe tonę za ciężki dla koni. Wykazały to badania realnych przeciążeń, które zostały wykonane 23 października 2014 roku. Tego dnia okazało się, że wóz waży nie 540 kg, jak podawali nam fiakrzy, ale nawet 798 kg. Proszę się zastanowić dlaczego przez długi czas uparcie odmawiano nam komisyjnego ważenia wozów i podawano tak zaniżoną wagę. Dziś już wiemy, że to “za dużo” to aż 926 kilogramów. To łamanie prawa, a moim osobistym zdaniem również brak jakiejkolwiek etyki i empatii.

Fiakrzy przekonują, że o konie dbają i że jest to część górskiej tradycji.

Konie na Podhalu zawsze pracowały. Jednak na tej konkretnej trasie jeszcze przed II Wojną Światową wprowadzono autobusy. Konie i fasiongi pojawiły się tam znowu dopiero w 1989 roku. Można powiedzieć, że to tradycja zamęczania koni. Jeden z wozaków przyznał się w nieoficjalnej rozmowie, że w ciągu 13 lat pracy na MOku oddał do rzeźni ponad 200 koni. Niektóre już po kilku dniach pracy nie dawały rady, kiedy musiały ciągnąć wóz z 20 “turystami”. Dziś ciągną “tylko” o 10 osób za dużo. Wydłużyło to czas ich ciężkiej pracy nad Morskim Okiem do 10,8 miesiąca. Bo tyle na tej trasie pracowały konie, które trafiły do rzeźni. Wszyscy musimy sobie z tego zdawać sprawę, że te konie zaraz po wyeksploatowaniu trafiają do rzeźni. Nie czeka ich nagroda za pracę ponad siły. Jeśli to jest góralska tradycja, to ona mi się nie podoba. Warto zachowywać dobre tradycje. A te złe trzeba eliminować bezwzględnie z życia. Złą tradycją jest znęcanie się nad zwierzętami. I ja się na nią nie zgadzam.

Konie na trasie do Morskiego Oka są, bo są turyści, którzy korzystają z tego typu usług. Może trzeba społeczeństwo wyedukować?

Fundacja Viva działa na kilku frontach. Robimy akcje ulotkowe. Rozmawiamy z ludźmi. Publikujemy teksty. Ja sobie tak myślę, że jeśli podstawimy tam autobus, wózki elektryczne, czy nawet riksze – będzie na nie popyt. Takich leniwych pseudoturystów nad Morskie Oko ciągną w wakacje tysiące. Ja im się trochę dziwię. Ta trasa to najłatwiejsza trasa w polskiej części Tatr. Wyasfaltowana. I tu pojawia się wątpliwość. Bo niby dlaczego dla człowieka jest łatwa, a dla konia już nie? Otóż gdybyśmy odciążyli wóz o tonę – droga i dla konia będzie łatwa. Pod warunkiem, że w drodze powrotnej z Morskiego Oka, która prowadzi w dół, wóz będzie hamowany hamulcem. Na razie jego ciężar biorą na siebie konie. Kłusując w dół niszczą nie tylko asfalt, ale także swoje stawy. 

W ubiegłym roku szłam do Morskiego Oka ze znajomymi i ich 4-letnią córką. Droga do samego schroniska zajęła nam dwie i pół godziny. To był całkiem przyjemny spacer. Ale jak wchodziliśmy do Parku – fiakrzy, próbujący nas namówić do przejażdżki fasiongiem, kłamali, że nie dojdziemy nad Morskie Oko przed zmierzchem. A wychodziliśmy o 12. Czas przejścia jest opisany nie tylko na mapach, ale taż na parkowych drogowskazach. Próbowali nam wmówić, że to za trudna dla nas trasa. Część ludzi się na to nabiera. Inni myślą, że konie są do pracy i że rzeźnia to ich normalny los. Dla mnie to niedopuszczalne. Tak jak niedopuszczalne jest to, że poważni badacze z kilku ośrodków naukowych opowiadają się za pozostawieniem koni na tej trasie. Ignorować wyniki pomiarów można tylko do pewnego momentu. Później trzeba się przyznać do błędu i stanąć po stronie zwierząt.

Spotkanie w siedzibie Tatrzańskiego Parku Narodowego miało ostatecznie rozwiązać sprawę przeciążania koni na drodze do Morskiego Oka. Czy tak się stało?

Podczas spotkania w TPN starosta tatrzański powiedział wprost, że konie na tej trasie zostają. Taką decyzję podjął jeszcze zanim spotkanie się zakończyło. Starosta otrzymał oficjalne wezwanie do zatrzymania przestępstwa znęcania się nad zwierzętami, czyli zatrzymania transportu konnego do Morskiego Oka, wraz ze wszystkimi danymi dotyczącymi przeciążeń.

Z tych danych wynika, że dla najlżejszego zważonego 23 października wozu przeciążenie to aż 926 kilogramów. Myślę, że takich danych nie może zignorować. Równocześnie powiadamiamy prokuraturę o znęcaniu się nad zwierzętami. To samo powiadomienie wysłałam do Kancelarii Premiera, Wojewody, Marszałka, Policji i TPN. Chcę wierzyć w to, że na Podhalu obowiązują przepisy polskiego prawa i że w końcu, dla dobra tych zwierząt, ktoś zdecyduje się ich przestrzegać. Jeśli nie – będziemy domagali się ukarania sprawców znęcania się, ze starostą na czele. Każdy kolejny dzień przeciążania koni na tej trasie, to kolejny dzień łamania prawa.

Organizacja pro-zwierzęce chcą likwidacji transportu konnego. Na takie rozwiązanie nie chcą zgodzić się m.in. fiakrzy i Polski Związek Hodowców Koni. Czy jest jakaś szansa na porozumienie?

To nie jest kwestia porozumienia tylko PRZESTRZEGANIA PRAWA. Ustawa zabrania znęcania się nad zwierzętami przez przeciążanie ich ładunkiem nieodpowiadającym ich sile. Dzięki badaniu realnych sił działających na wóz, otrzymaliśmy wartość przeciążenia. Tych badań nie da się już podważyć ani ignorować. W Polsce nie wolno zarabiać na działalności przestępczej, a praca koni na tej trasie zgodnie z wynikami naszych pomiarów, odbywa się w olbrzymim przeciążeniu i na bardzo długim odcinku trasy do tych przeciążeń dochodzi. Konie ciągną ładunek, którego dopuszczalna waga jest przekroczone o prawie tonę.

Zamiast ciężkich fasiongów lekki wóz, małe bryczki alb wspomaganie elektrycznymi silnikami.

Pierwszy wóz hybrydowy był testowany 4 listopada 2014 roku. Silnik w połowie trasy się przegrzał i wyłączył. Wielokrotnie również przestawały działać światła wozu przy jeździe w dół, co może świadczyć o całkowitym wyłączeniu się napędu, który przy jeździe w dół powinien wyhamowywać pojazd. W tej sytuacji, to konie musiały go wyhamowywać pracą własnych mięśni, co przy wyjątkowo dużej masie własnej wozu i obciążeniu go kilkunastoma pasażerami, powodowało przeciążenia znacznie większe, niż przy wozie, które konie ciągną na tej trasie na co dzień. Konie ciągnęły przecież nie tylko znacznie cięższy wóz, ale też silnik i jego baterie. Ile ważył ten wóz? Tego nie wiem. Nie wiem także ile ważyły baterie i jaką moc miał silnik. Testy odbyły się bez zgody Komisji Etyki, która powinna zezwolić na prowadzenie testów na zwierzętach. Przypomnę, że doświadczeniem na zwierzętach jest każda forma wykorzystywania zwierzęcia do badań naukowych czy testów, mogąca u niego wywołać ból, cierpienie lub strach. Zgodnie z art. 38 ustawy o doświadczeniach na zwierzętach każde działanie podczas przeprowadzania doświadczeń, które naraża zwierzęta na zbędny ból, cierpienie czy strach ustawa o doświadczeniach na zwierzętach traktuje jako przestępstwo. Fundacja Viva powiadomiła prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez osoby, które 4 listopada zorganizowały te testy. Po raz kolejny muszę powtórzyć, że na Podhalu obowiązują przepisy polskiego prawa i należy się do nich stosować.

A czy likwidacja transportu konnego do Morskiego Oka nie spowoduje, że wszystkie konie pójdą na rzeź?

Konie z Morskiego Oka każdego roku trafiają do rzeźni. Te, które ubito, pracowały na tej trasie średnio 10,8 miesiąca. Eksperci, którzy wypowiadali się podczas spotkania w TPN byli oburzeni tym, że chcemy im zapewnić emeryturę do naturalnej śmierci. Mówili, że przecież konie są zwierzętami rzeźnymi i to jest ich naturalny los. Podkreślali, że w Polsce konie trafiają do rzeźni i że oni nie rozumieją, dlaczego konie z Morskiego Oka mają być traktowane wyjątkowo. Mnie osobiście słowa te dotknęły i oburzyły. Jeśli tacy eksperci mają dbać o konie z Morskiego Oka, to ja się pytam jaka: jest ich wiarygodność.

Uważam, że te konie zapracowały na swoją emeryturę. Tymczasem na emeryturę trafiają do rzeźni, bo dla ich właścicieli liczy się tylko zysk. Żaden z właścicieli nie chce utrzymywać koni wyeksploatowanych, ponieważ to bardzo duży koszt. Tym bardziej, że konie żyją przeciętnie 30 lat, niektóre pod dobrą opieką dożywają nawet 40 lat. Tymczasem z Morskiego Oka do rzeźni trafiały nawet konie 4 i 5-letnie. To końska młodzież. Jeśli koń z Morskiego Oka w wieku 7 czy 8 lat już nie nadaje się do pracy, to ich właściciele wolą je sprzedać do rzeźni, zarabiając na tym 5-7 tys. zł, niż leczyć je i utrzymywać przez kolejnych 20 lat. A za pieniądze “zarobione” w ten sposób można kupić kolejnego konia. Chcę podkreślić, że organizacje walczące o likwidację transportu konnego do Morskiego Oka są gotowe zaopiekować się tymi końmi. Ten koronny argument, powtarzany przez fiakrów, że konie te przez nasze działanie trafią do rzeźni, jest obłudny do granic. W końcu to fiakrzy każdego roku sprzedają swoje konie na mięso.

Jeśli nie uda się zlikwidować transportu konnego na trasie do Morskiego Oka, to co dalej?

Ja sobie nie wyobrażam, że to przestępstwo będzie trwało, a wymiar sprawiedliwości będzie się temu bezczynnie przyglądał. Mamy dowody w postaci pomiarów realnych przeciążeń, z których jasno wynika, że konie pracują tam w makabrycznym przeciążeniu. Skoro zapis ustawy jest jasny i czytelny, to służby muszą zareagować. Brak reakcji władz w tak poważnej sprawie łamania prawa sprawia, że społeczeństwo przestaje wierzyć w nieuchronność kary. Bo skoro fiakrzy mogą łamać prawo za przyzwoleniem Starosty i władz TPN, to znaczy, że każda osoba może to zrobić. Zaraz się okaże, że połowa społeczeństwa będzie działała wbrew prawu, bo skoro jakaś grupa może, to mogą wszyscy. Brak reakcji ze strony władz będzie przyzwoleniem na traktowanie przepisów dowolnie. Moim zdaniem potrzeba tu działań zdecydowanych i natychmiastowych.

Dziękuję za rozmowę

Anna Plaszczyk: Politolożka z wykształcenia, dziennikarka telewizyjna z wyboru. Wegetarianka. Opiekunka dwóch adoptowanych kotów. Koordynuje akcję ratowania koni z Morskiego Oka Fundacji  MRNRZ Viva.

 

Joanna Szubierajska, Ekologia.pl