niedziela, 10 maja 2020

Minister Zdrowia Łukasz Szumowski straszy dwiema epidemiami jesienią



Wypowiedzi głównych konstruktorów obecnego chaosu w Polsce, wywołanego zamknięciem kraju celem walki z patogenem, którego nikt nawet jeszcze nie wyizolował, wskazują na to, że to szaleństwo wokół nas bynajmniej się nie kończy, a jest jedynie przygrywką do kolejnego etapu chwycenia za twarz społeczeństwa. Minister Łukasz Szumowski, już teraz w maju, twierdzi w wywiadzie prasowym, że jesienią czeka nas nie jedna, a dwie epidemie jednocześnie - koronawirusa oraz grypy.


Po dwóch miesiacach dewastowania polskiej gospodarki oraz odporności Polaków zamkniętych w domach, ilość zarażonych i rzekomych ofiar Covid-19 w naszym kraju wciąż jest niewielka. Jedyny wirus, który rozprzestrzenia się bez przeszkód to wirus strachu w społeczeństwie, który pielęgnuje pan Szumowski. 

Minister Zdrowia wciąż szczytuje. Ciągle dowiadujemy się, że co prawda ofiar jest mało, choroba Covid-19 bardzo rzadko kończy się komplikacjami, ale mamy się bać i uwierzyć, że jesteśmy jeszcze przed szczytem zachorowań. 

„Wskaźnik zakażeń mamy obecnie na poziomie 1, czyli jedna osoba zakaża jedną osobę. Oznacza to chwiejną równowagę. Albo znowu pójdziemy w górę, albo pójdziemy w dół. To nie oznacza, że wirus zniknie. Koronawirus pozostanie w populacji. Dzisiaj przygotowujemy się do jesieni, bo mogą wybuchnąć dwie epidemie w jednym momencie. Jesieni obawiam się najbardziej” – powiedział Szumowski
Problem w tym, że testy PCR wykrywające rzekomo fragmenty RNA koronawirusa, są bardzo chimeryczne i nie wiadomo do końca co sprawdzają, zwłaszcza, że te fragmenty kodu rybonukleinowego uważane za SARS-CoV-2, mogą być też współdzielone przez inne koronawirusy. Na takiej zgadywance opiera się obecnie cała koronawirusowa statystyka. Te liczby zakażonych wcale nie oznaczają zakażonych, a przetestowani negatywnie mogą być zakażeni. Rysowanie na tej podstawie jakiejś krzywej zakażeń brzmi zatem jak ponury żart. 
Podobnie wygląda sytuacja z klasyfikowaniem zgonów jako Covid-19. Doszło już nawet do tego, że do szpitala zakaźnego na ulicy Koszarowej we Wrocławiu przywieziono pacjenta, który miał uraz mechaniczny klatki piersiowej, ale lekarze w Oleśnicy dopatrzyli się czegoś dziwnego na zdjęciu rentgenowskim płuc. Mężczyzna miał je po prostu zalane krwią a nie zaatakowane przez koronawirusa. 

Skrytykował to profesor Krzysztof Simon, ordynator ze wspomnianego wrocławskiego szpitala i specjalista chorób zakaźnych. Zaraz potem dostał od ministra zdrowia zakaz wypowiadania się w mediach. Mówił on niewygodną dla rządzących prawdę o koronawirusie, stosowaniu masek i kwalifikowaniu zgonów.

„To absurdalne. Narusza moje prawa obywatelskie, moją wiedzę i wykształcenie. Nikt nie ma prawa mi zakazywać. Tak robiono w realsocjaliźmie albo jeszcze w czasach nazistowskich” - powiedział prof. Krzysztof Simon na wydany mu przez Łukasza Szumowskiego pisemny zakaz publicznych wypowiedzi na temat epidemii 
Podobne zakazy dotarły też do wszystkich innych wojewódzkich konsultantów ds. chorób zakaźnych w Polsce. Monopol na wypowiedzi o koronawirusie ma teraz pan Szumowski, zwolennik wzbudzania strachu wśród Polaków, robi to jak umie najlepiej. Przestraszony człowiek wytwarza w swoim ciele kortyzol, środek, który obniża naszą odporność. Skoro zatem ludzie przestają się bać patogenu widma, to niewyspany pan minister z podkrążonymi oczami, od razu zaczyna swoją katastroficzną mantrę. 
Niekiedy udaje mu się powiedzieć coś zabawnego jak to, że jego zdaniem "Jesteśmy między wygaszeniem epidemii, a trendem wzrostowym". Prawda, że proste? To tak jakby troszeczkę być w ciąży i troszeczkę nie być. Oto właśnie cały zmęczony minister Szumowski, jak zwykle konkretny do bólu i twierdzący, że jesteśmy między wygaszaniem epidemii a jej wzrostem.

Wcześniej twierdził, że maseczki są bez sensu, ale wprowadził nakaz ich noszenia dla wszystkich. Najpierw w Sejmie głosował przeciwko testom dla medyków, żeby po dwóch tygodniach wzywać do wielkiego testowania lekarzy. Wypowiedzi i działania rządu coraz bardziej przypominają miotającego się od ściany do ściany pijaka. Ich dziwaczna strategia walki z epidemią SARS-CoV-2 sprowadza się do ciągłego straszenia Polaków i represji rodem z mrocznych czasów stanu wojennego.
Teraz gdy gdy wiadomo już, że ilość zgonów Polaków spadła w pierwszym kwartale 2020 roku coraz trudniej uwierzyć, że rząd zrobił dobrze zatrzymując gospodarkę, chyba, że nie miał innego wyjścia i wykonywał polecenia z zagranicy. Jeśli to prawda, że testy PCR, testują nie wiadomo co, a ilość ofiar zależy od sposobu klasyfikacji przyczyn zgonu dokonanej przez lekarzy to oznacza tylko tyle, że taką epidemię można dowolnie kształtować, czyli wygaszać i rozniecać, stosownie do potrzeb.