Nie wszystkie treści z opublikowanych artykułów, odzwierciedlają poglądy admina..

STRONA TA ZOSTAŁA ZAŁOŻONA W CELU PROPAGOWANIA ZDROWEGO STYLU ŻYCIA I ODŻYWIANIA. NIECH MOJE BEZINTERESOWNE DZIAŁANIE PRZYSPORZY KORZYŚCI JAK NAJWIĘKSZEJ LICZBIE LUDZI I ZWIERZĄT. BO ZDROWIE SIĘ TYLKO TAKIE MA JAK SIĘ O NIE ZADBA.

wtorek, 31 lipca 2018

Bezpieczny i efektywny sposób leczenia Alzheimera

Znaleziono bezpieczny sposób leczenia choroby Alzheimera.

Uczeni z Uniwersytet Tohoku w Japonii wyjaśnili, że fale ultradźwiękowe mogą wyleczyć z choroby Alzheimera bez żadnych skutków ubocznych. Ich badanie zostało opublikowane w czasopiśmie „Brain Stimulation”.
Uważa się, że zaburzenia krążenia krwi w mózgu wywołują neurodegeneracyjne choroby, takie jak choroba Alzheimera, a to przez fakt, że komórki mózgowe nie otrzymują wystarczającej ilości tlenu i substancji odżywczych. Śmierć i uszkodzenie komórek nerwowych to jedna z głównych przyczyn demencji.
Japońscy uczeni przeprowadzili testy na myszach, dzieląc je na dwie grupy kontrolne. Myszom z pierwszej grupy uczeni zakłócili drogą manipulacji chirurgicznej dostęp krwi do komórek mózgowych, a myszom z drugiej grupy zaszczepili metodą inżynierii genetycznej stan pracy mózgu zbliżony do objawów, jakie daje choroba Alzheimera.
Następnie mózg myszy poddawany był działaniu impulsowych fal ultradźwiękowych trzy razy dziennie po 20 minut. Pierwsza grupa zwierząt naświetlana była falami przez pięć dni, druga grupa przeszła jedenaście takich procedur w ciągu trzech miesięcy.
W rezultacie uczeni odnotowali znaczną poprawę kognitywnej funkcji gryzoni. Fale ultradźwiękowe wywoływały zwiększone wydzielanie specyficznego fermentu biorącego udział w powstawaniu naczyń krwionośnych oraz wzrost ilości białka, które odgrywa kluczową rolę w utrzymaniu i wzroście komórek nerwowych. Ultradźwięk nie wywołał przy tym żadnych efektów ubocznych.
Zdaniem uczonych taka terapia może być wykorzystywana w leczeniu ludzi, zwłaszcza osób w podeszłym wieku. Ponadto taka procedura nie wymaga interwencji chirurgicznej i anestezji.

poniedziałek, 30 lipca 2018

Zioła na niepłodność

Problematyka niepłodności dotyka nas, wówczas, gdy po rocznym regularnym współżyciu seksualnym, nie udaje się nam doczekać upragnionego momentu zajścia w ciążę.

Stres, niewłaściwy tryb życia oraz niewłaściwa dieta, czynią z niepłodności chorobę cywilizacyjną, która dotyka coraz więcej par. Nowoczesne techniki oraz sposoby leczenia pozwalają znaleźć i skutecznie usunąć przyczynę wielu przypadków niepłodności. Przyczyna ta może mieć swoje źródło zarówno u kobiety jak i u mężczyzn, dlatego istotne znaczenie mają badania przeprowadzone wobec obojga partnerów.
W walce z niepłodnością cuda mogą zdziałać, także zioła na niepłodność. Ich uzdrawiające właściwości stymulują pracę jajników, zwiększają produkcję śluzu oraz skutecznie wpływają na jego konsystencję. Zioła na niepłodność znakomicie przyspieszają przemieszczanie się plemników.

Zioła wspomagające zajście w ciążę

U kobiet wstępne badania przyczyn niepłodności rozpoczynają się od tzw. testów owulacyjnych, które mają określić, czy kobieta prawidłowo produkuje komórki jajowe. W tym celu bada się poziom hormonów we krwi w odpowiednich okresach cyklu miesiączkowego. Do wystąpienia niepłodności u kobiet może przyczynić się wiele medycznych powikłań występujących w układzie rozrodczym, takich jak pojawienie się mięśniaków lub polipów w macicy, brak drożności jajowodów, zaburzenia endokrynologiczne wpływające na brak jajeczkowania, czy powstałe ogniska endomitozy. Jeżeli nie mamy zdiagnozowanych powyższych dolegliwości zdrowotnych, to w celu zwiększenia szans na potomstwo możemy wdrożyć zioła na niepłodność.
W wielu przypadkach przyczyną niepłodności jest stres. Wówczas skutecznie mogą pomóc nam masaże i aromaterapia, a także inne metody alternatywne, oparte na ziołowych miksturach. Jest kilkanaście ziół na niepłodność, które korzystnie działają na gospodarkę hormonalną. Chińscy zielarze w problemach z niepłodnością spowodowaną zakażeniami lub nieprawidłowym położeniem macicy, zalecają zioła na niepłodność w postaci cynamonu.
Przy niepłodności męskiej wykorzystuje się, także zioła na niepłodność w postaci żeń-szenia, który wzmaga impotencję. Dla wzmocnienia i uregulowania gospodarki hormonalnej u kobiet, stosuje się zioła na niepłodność, takie jak liść pokrywy, maliny, serdecznika pospolitego, dzięgielu oraz imbiru.

Niektóre zioła zahamowują płodność

Korzystając z terapii ziołowej musimy jednak precyzyjnie dobierać zioła na płodność, gdyż nie wszystkie posiadają pożądane właściwości, a nawet niektóre zioła skutecznie mogą zahamować naszą płodność. Łopian, koper włoski, rumianek, jałowiec, liść męczennicy czy szałwii, to zioła na płodność, które kobiety pragnące dziecka powinny unikać.
Mężczyznom zaś w zwiększeniu płodności nie służą takie zioła jak korzeń lukrecji, jeżówka, dziurawiec, ginko. Zioła te mogą przyczynić się do osłabienia ruchliwości plemników oraz uniemożliwić zapłodnienie jajeczka.
Wybierając zioła na płodność, musimy więc szczegółowo sprawdzać ich skład i pochodzenie. Zioła na płodność należy przyjmować w dawce określonej przez producenta. Przyjmowanie zwiększonych dawek może wywołać niepożądane skutki uboczne organizmu.
Trzeba także pamiętać, iż zioła na płodność można stosować jedynie na etapie, na którym staramy się o dziecko. Zioła na płodność pite w czasie zapłodnienia mogą wywołać groźne skutki dla kobiety oraz płodu. Wiele ziół ma działanie rozkurczowe, co może przyczynić się do pojawienia się skurczów macicy i wystąpienia poronień.
Podczas stosowania ziół na płodność należy, więc uważnie obserwować reakcje i samopoczucie organizmu, a w momencie uzyskania pozytywnego testu ciążowego, jak najszybciej zaprzestać picia ziół na płodność. Z reguły zioła na płodność mogą być bezpiecznie stosowane w okresie od pierwszych dni miesiączki do dnia owulacji.
Terapie ziołowe bardzo różnie na nas działają. Jednym zioła nie pomagają, a dla innych przynoszą oczekiwane rezultaty zdrowotne. Warto jednak spróbować i zaufać mocy ziół!
Źródło: Ziola-Na.net [1] [2]  Żródło:https://wolnemedia.net/ziola-na-nieplodnosc/

sobota, 28 lipca 2018

8 silnych składników odżywczych zabijających komórki raka

Czy można zapobiegać nowotworom dzięki zmianom diety i stylu życia? Dla zdecydowanej większości ludzi odpowiedź brzmi: „Tak”. To zdrowa żywność jest lekarstwem przeciw nowotworom.


Badania wykazały, że ponad 90 procent wszystkich nowotworów wywodzi się z diety, stylu życia i czynników środowiskowych – co oznacza, że ​​tylko nieliczne nowotwory to: przypadek. Badanie przeprowadzone w 2008 roku przez naukowców z University of Texas w Houston wykazało, że: „rak jest chorobą, której można uniknąć, wymagającą poważnych zmian w stylu życia”. Badanie przeprowadzone w 2016 roku przez naukowców z Uniwersytetu Harvarda, wnioskuje: „Zachorowalność na nowotwory można zapobiec poprzez modyfikację stylu życia”.
Istnieją pewne owoce, warzywa i zioła, które są wysoko cenione za wyjątkowe działanie przeciwnowotworowe. Te niesamowite korzyści pochodzą z wielu składników odżywczych, które posiadają poniżej wymienione rośliny.

1. Gingerole

Gingerole znajdują się w popularnym korzeniu imbiru – i posiadają antyrakowe substancje. Również w imbirze znajdują się inne substancje przeciwrakowe: zingeron, paradole i 6-shogaol. Szczególnie 6-gingerol jest wysoko ceniony za działanie przeciwnowotworowe.
Badanie przeprowadzone w 2016 roku przez Centrum Biotechnologii Roślin i Biologii Molekularnej w Indiach, uznało 6-gingerol za najsilniejszy związek przeciwnowotworowy występujący w korzeniu imbiru. Inne badania wykazały, że związki z imbirem są w stanie zahamować wzrost i rozprzestrzenianie się komórek rakowych w piersi i w jelicie grubym.

2. Sulforafan

Sulforafan jest związkiem znajdującym się w warzywach z rodziny kapustowatych, takich jak: brokuły, brukselka, kapusta.
Związek fosforoorganiczny sulforafan, był szeroko badany pod kątem wielu korzyści zdrowotnych. Ta niesamowita substancja niszczy komórki nowotworowe, zmniejsza stan zapalny, pomaga zapobiegać zmianom DNA, które mogą prowadzić do raka, a nawet pomaga zneutralizować enzym, który zamienia prokarcynogeny w czynne czynniki rakotwórcze.

3. Witamina C

Witamina C jest znana z wielu właściwości, między innymi takich jak: wsparcie układu immunologicznego i gojenie ran. Ten niezbędny składnik odżywczy może zwalczać również raka.
Badania pokazują, że witamina C może redukować stany zapalne, zwalczać wolne rodniki i w odpowiednio dużej dawce, może nawet zabijać komórki rakowe.

4. Kwercetyna

Kwercetyna znajduje się w obfitości w jabłkach, winogronach, czerwonej cebuli i pomidorach.
Badania pokazują, że dieta bogata w tę substancję odżywczą, może zmniejszyć ryzyko zachorowania na raka nawet o 50 procent. Ten przeciwutleniacz może pomóc w ochronie komórek i DNA, przed szkodliwym działaniem wolnych rodników.
Badania wykazały, że kwercetyna zatrzymuje i zabija komórki rakowe.

5. Witamina D

Witamina D jest niezbędnym składnikiem odżywczym i także pomaga zapobiegać nowotworom.
Badania wykazały, że zmniejsza ryzyko zachorowania na raka we wszystkich rodzajach nowotworów, ale jest szczególnie korzystna w przypadku zwalczania raka gruczołu krokowego, jelita grubego i wątroby.

6. Kurkumina

Kurkumina jest substancją czynną występującą w kurkumie.
Badanie wykazało, że ta substancja odżywcza, może zwalczać raka niemal na każdym kroku. W tym roku okazało się, że ktoś wyleczył szpiczaka trzeciego stopnia (raka kości) kurkumą i niczym więcej – wyczyn tak wielki, że został opublikowany w „British Medical Journal”. Nawet zwolennicy skorumpowanego przemysłu rakowego nie mogli tego zignorować.

7. Proantocyjanidyny

Znalezione w ekstrakcie z pestek winogron proantocyjanidyny, obniżają ryzyko raka o znaczny margines – i co ważniejsze, te silne składniki odżywcze są w stanie spowolnić rozprzestrzenianie się komórek nowotworowych, jak również unicestwić je.
Wykazano również, że proantocyjanidyny pomagają zapobiegać uszkodzeniom wątroby wywołanym chemioterapią.

8. Oleocanthal

Wszyscy wiemy, że oliwa z oliwek ma niesamowite możliwości. Należy pić ją codziennie.
Oleocanthal jest roślinnym składnikiem odżywczym znajdującym się w oliwie z oliwek. Ma zdolność do rozrywania ścian komórek nowotworowych, pozostawiając je zniszczone przez ich własne enzymy.
Polecam profilaktycznie, codziennie lub kilka razy w tygodniu, świadomie jeść te składniki. Są one znakomitym zabezpieczeniem przed nowotworami i innymi chorobami. Najlepiej wdrożyć nawyk picia soków z warzyw i z owoców.
Opracowanie: Marta Brzoza
Na podstawie: NaturalNews.com
Źródło: MartaBrzoza.pl

czwartek, 26 lipca 2018

Wszystkich odwiedzających "Jak być zdrowym całe życie" pozdrawiam ze słonecznego Sopotu

Zdjęcie użytkownika Ryszard Piotr.

ŻARÓWKI LED NISZCZĄ WZROK, CZYLI CZEGO UNIA EUROPEJSKA CI NIE POWIE


Żarówki LED są podobno bardzo energooszczędne i niemal długowieczne. Z technologicznego punktu widzenia diody emitujące światło LED uważana są za oświetlenie następnej generacji. Wykorzystuje się je na różne sposoby, m.in. przemyśle motoryzacyjnym i domowym, wyświetlaczach sprzętu elektronicznego i sygnałach drogowych. Producenci głoszą o wielu zaletach stosowania oświetlenia LED w domach, widząc w nim same korzyści. Okazuje się jednak, że żarówki LED to jasny zabójca naszego wzroku!


Wszechobecna technologia LED

Technologia oświetlenia LED (Light-emitting diode) do swojego działania wykorzystuje diody elektroluminescencyjne.


diody-elektroluminescencyjne-led.jpg
Diody elektroluminescencyjne fot.123rf.com

To właśnie one zapewniają żarówką LED energooszczędność, większą trwałość i odporność na uszkodzenia.
Szybciej niż tradycyjne świetlówki uzyskują pełną jasność i nie nagrzewają się zbyt mocno.
Emitują także łagodne światło o wybranej temperaturze barw.
Wykorzystanie technologii LED i diod elektroluminescencyjnych obejmuje nie tylko żarówki LED, ale i np. sprzęt komputerowy, telefony komórkowe, sprzęt gospodarstwa domowego, a nawet oświetlenia ulic miast.
Okazuje się jednak, że potencjalne korzyści LEDów przekreśla jedna wielka wada – niekorzystny wpływ na nasze zdrowie, a zwłaszcza na wzrok.

Zagrożenie dla zdrowia

Jednym z zagrożeń, jakie diody LED niosą dla naszego zdrowia, jest ich migotanie, w szczególności w urządzeniach sterujących i zasilających.
Owo migotanie, mocno lub częściowo zauważalne może sprzyjać pojawianiu się problemów z koncentracją, męczliwość wzroku, pieczenie i swędzenie oczu, nieostrość widzenia, bóle głowy oraz nerwowość.


żarówki-led-zmęczone-oczy.jpg
Pieczenie oczu fot.123rf.com

Duże zagrożenie stanowi także zbyt duża ilość światła wytwarzanego z małej żarówki LED.
Światło to może nas zwyczajnie oślepiać, dlatego też zalecane jest odstawianie na boczny tor żarówek o dużej mocy i zastąpienie ich kilkoma diodami o mniejszej mocy.
Niektóre amerykańskie organizacje twierdzą, że zbyt długotrwałe przebywanie w pomieszczeniach z oświetleniem LED może prowadzić do przewlekłego zmęczenia i osłabienia, bólów mięśni, zawrotów głowy, problemów z pamięcią i koncentracją, zaburzeń snu, a nawet depresji.

Niszczycielska siła dla oczu

Prawdziwą zagrożeniową rewolucję dotyczącą niszczycielskiej siły żarówek LED na nasz wzrok zrobiły wyniki badań hiszpańskiej naukowiec dr Celi Sánchez-Ramos z Uniwersytetu Compultense w Madrycie.
Badaczka uważa, że długotrwałe oddziaływanie oświetlenia LED, które należy do niebieskiego i fioletowego zakresu światła widzialnego, niszczy komórki nabłonka barwnikowego siatkówki.


żarówki-led-uszkodzenie-siatkówki-oka.jpg
fot.depositphotos.com

Krótkie fale, o bardzo wysokiej energii niszczą wzrok nieodwracalnie! Mogą być bezpośrednią przyczyną postępującego zwyrodnienia plamki żółtej.
Dr Celia Sánchez-Ramos dodatkowo ostrzega:
Problem staje się coraz bardziej poważny, ponieważ ludzie żyją dłużej, a dzieci już od najmłodszych lat korzystają z elektroniki.
Oczy nie są przystosowane do patrzenia bezpośrednio na sztuczne źródło światła, ale do widzenia otaczającego nas świata w naturalnym oświetleniu.
Dlatego też o ile się da – unikajmy sztucznego oświetlenia i zażywajmy tran, jedzmy żółtka jaj, czerwone, pomarańczowe i zielone warzywa i owoce, które są cennym źródłem chroniącej nasz wzrok witaminy A.

środa, 25 lipca 2018

Przychodzi otyły pacjent do lekarza… i słyszy obelgi

Otyłość brzuszna u mężczyzny
Działająca od 2014 roku Fundacja Osób Chorych na Otyłość Od-Waga prowadzi pierwsze ogólnopolskie badania nad problemem weightismu (dyskryminacji ze względu na wagę) w relacjach pacjent-służba zdrowia.

Fundacja zbiera sygnały o praktykach dyskryminacyjnych w placówkach medycznych. Płyną najczęściej od samych pacjentów. Słyszą oni obelgi, żarty, niestosowne komentarze, odmowy podjęcia leczenia innych schorzeń „bo najpierw pacjent powinien schudnąć”. Brakuje też sprzętu medycznego dostosowanego do potrzeb pacjentów z otyłością: łóżek, ciśnieniomierzy, stołów operacyjnych, foteli stomatologicznych, odpowiednich noszy.
– W pierwszej kolejności dotarły do nas relacje z doświadczeń pacjentów z otyłością w kontaktach z pracownikami służby zdrowia. Byliśmy tym zaskoczeni. Sądziliśmy, że gdzie jak gdzie, ale właśnie w placówkach medycznych, chorzy na otyłość powinny spotkać się ze zrozumieniem i empatią – mówi prezeska fundacji Magdalena Gajda. – Gdy jednak wskazywaliśmy publicznie na potrzebę edukacji, szkolenia pracowników placówek medycznych, tak jak szkoli się ich w zakresie np. zachowania się wobec osób z różnymi rodzajami niepełnosprawności – zarzucano nam, że nie ma na ten temat żadnych badań społecznych, że opieramy się wyłącznie na opinii tylko tych osób, które zgłosiły się do Fundacji, a nie całego środowiska chorych. Postanowiliśmy więc przeprowadzić takie badania, a potem podjąć działania edukacyjne.
Do udziału w badaniu Fundacja zaprosiła kobiety i mężczyzn powyżej 18. roku życia i z BMI (wskaźnikiem masy ciała) powyżej 30. Szczegółowa ankieta jest dostępna do wypełnienia do marca 2019.
Od pracowników służby zdrowia otyłe osoby słyszą notorycznie komentarze typu: „W Oświęcimiu grubasów nie było”; sugeruje im się, że są leniwe i prowadzą niezdrowy tryb życia oraz że „spotyka to je na własne życzenie”, „same doprowadziły się do takiego stanu”.
W ubiegłym roku zgłoszenia i skargi od otyłych pacjentów rejestrowało również biuro Rzecznika Praw Pacjenta.
– Jednemu z pacjentów oświadczono, że będzie musiał opuścić szpital, gdyż obawiano się, że ulegnie zniszczeniu sprzęt medyczny, który był niedostosowany do jego wagi – mówi Martyna Gondek, zastępca dyrektora Departament Dialogu Społecznego i Komunikacji.

poniedziałek, 23 lipca 2018

Zdjęcie użytkownika Wyzwolenie Zwierząt.

Czy potrzebni są lekarze?




O chorobach napisano całe tomy encyklopedii medycznych, miliony lekarzy i uczonych próbują odkryć ich „tajemnice”, ale do tej pory nie udało się znaleźć ich prawdziwej przyczyny.
Najprawdopodobniej dlatego, że choroby jako takie nie istnieją (oprócz chorób genetycznych).
To, co przywykliśmy nazywać chorobą, jest reakcją organizmu na pewne zaburzenia w jego normalnej pracy.
Jeśli te zaburzenia nie zostaną zlikwidowane, to choroba nie znika, pozostaje w chorym narządzie, dopóki go nie zniszczy, porażając inne organy i układy (krwionośny, nerwowy, limfatyczny), które z nim współpracują.
Życie organizmu ludzkiego zawsze jest walką choroby i zdrowia.
Jeśli nie byłoby tej walki, człowiek by nie żył.
Weźmy dla przykładu zwykłe przeziębienie: mamy podwyższoną temperaturę, odczuwamy bóle w kościach, bóle głowy i ogólną słabość.
Czy możemy ten stan nazwać chorobą?
Niewątpliwie, ale wysoka temperatura zabija w naszym ciele bakterie chorobotwórcze, wydalany z organizmu śluz uwalnia go od toksyn, a ból głowy, łamanie w kościach czy uczucie słabości, to „uboczne” reakcje, przy pomocy, których organizm walczy z chorobą, zmierzając tylko do jednego celu – przywrócenia zdrowia.
I okazuje się, że choroby nie istnieją, istnieją tylko ich symptomy (ból, gorączka, łamanie w kościach i mięśniach itd.).
To, co my nazywamy chorobą, jest reakcją obronną sił zdrowotnych.
Siły te występują w każdym z nas.
Są niezbędne, ponieważ niszczą wszelkie zaburzenia w pracy organizmu. Sygnalizują, uprzedzają nas o rozpoczynającej się chorobie.
Człowiek, aby być zdrowym, powinien nauczyć się słuchać swojego organizmu i rozumieć go.
Dlatego nie uważajcie choroby za Waszego zaciętego wroga.
W pewnym sensie choroba zmusza nas do uczynienia pierwszego kroku w kierunku utraconego zdrowia.
Każdy powinien sam wypracować zupełnie nowe podejście do problemów uzdrawiania własnego organizmu:
1. Przestać obwiniać lekarzy o to, że bezskutecznie go leczą.
2. Zrozumieć, że o swoje zdrowie powinien przede wszystkim troszczyć się sam.
3. Nauczyć się likwidować bóle głowy nie środkami przeciwbólowymi, które zatruwają wątrobę i cały organizm, a prostymi sposobami usuwającymi ich przyczynę.
4. Zrozumieć, że „nafaszerowany” kamieniami woreczek należy oczyścić, a nie wycinać.
5. Choroby serca, układu krążenia lub nadwaga są wynikiem tego, że stał się leniwy i oduczył się poruszać.
6. A bóle żołądka i trzustki są rezultatem tego, że jemy dużo i nie to, czego potrzebuje organizm.
Aby Czytelnik prawidłowo zrozumiał moją myśl pragnę podkreślić, że nie namawiam do zajmowania się samoleczeniem.
Lekarze byli, są i będą, ale ich pomoc powinna być potrzebna w ostateczności: wypadek, kolizja itp.
A na co dzień człowiek sam powinien dbać o swoje zdrowie, wiedzieć, jak sobie pomóc.
Lekarz powinien być tylko mądrym doradcą.
Michał Tombak: „Czy można żyć 150 lat?”. Żródło:https://martabrzoza.pl/porady-zdrowotne/czy-potrzebni-sa-lekarze/

sobota, 21 lipca 2018

Napromieniowanie żywności w celu konserwacji


Napromienianie żywności to technologia utrwalania produktów spożywczych, polegająca na poddawaniu ich działaniu energii jonizującej, która może mieć postać promieni gamma pochodzących z radioaktywnych izotopów – kobaltu 60 lub cezu 137, mechanicznie wytworzonych promieni X lub elektrycznie wytworzonej wiązki elektronów. Napromienianie zatrzymuje procesy rozpadu żywności i przedłuża jej żywotność na półkach sklepowych, lecz także niszczy składniki odżywcze.
Warzywa i owoce poddane jonizującej radiacji wyglądają na świeże na długo po zebraniu i dostarczeniu do sklepów. Niestety mimo pewnych sukcesów przy neutralizacji zanieczyszczeń, napromienianie nie usuwa ich. Ponadto, istnieją przesłanki, że napromienianie żywności prowadzi do powstania w niej nowych szkodliwych dla zdrowia związków chemicznych oraz zmniejsza ilość zawartych w nich witamin i składników odżywczych, które zostają zniszczone, zaś świeża żywność staje się martwa. Napromieniowana żywność została określona jako ta, „którą można przechowywać przez wieczność”, ponieważ proces napromieniowania jest stosowany w celu wydłużenia życia magazynowego oraz zabicia bakterii i insektów.
Czas napromieniowywania żywności jest różny: świeże truskawki są poddawane temu procesowi przez 5 do 8 minut, natomiast w przypadku mrożonych kurczaków trwa to 20 minut. Dawka ta jest zazwyczaj mierzona w jednostkach noszących nazwę gray (Gy). Poprzednio jednostka napromieniowania nosiła nazwę rad (1 Gy = 100 radów). Na przykład napromieniowane truskawki nie psują się przez trzy tygodnie w przeciwieństwie do nienapromieniowanych, które można przetrzymywać tylko od trzech do pięciu dni. Różne dawki promieniowania wytwarzają różne ilości radiolitów – produktów „korozji” radiacyjnej – i różne związki chemiczne. W wyniku napromieniowania tylko jednego rodzaju molekuł może powstać ogromna liczba nowych związków. Ile zatem może ich powstawać w tak złożonym układzie, jakim jest pożywienie? Teoretycznie nie można przewidzieć charakteru i liczby nowych związków, które różnią się w zależności od rodzaju pożywienia.
Międzynarodowym symbolem żywności poddanej napromieniowaniu jest znak o nazwie Radura, który jest reklamowany także jako znak jakości. Jest on koloru zielonego, co konsumentom może podświadomie kojarzyć się ze świeżym, czystym i nieszkodliwym dla środowiska produktem. W rzeczywistości napromieniowana żywność może być stara i sczerstwiała, zaś ośrodki napromieniowywania są dalekie od przyjaznych dla środowiska.

Napromieniowywaniu poddaje się wiele rodzajów żywności i sprzedaje w krajach zarówno rozwiniętych, jak i rozwijających się. Bangladesz napromieniowuje suszone ryby, mrożone ryby i niektóre produkty zbożowe. Chiny mają ponad 60 ośrodków napromieniowywania, w których poddaje się działaniu promieniowania różne rodzaje żywności, w tym czosnek, ryż, korzenie i przyprawy ziołowe, paczkowaną żywność, owoce i mięso. Ilość napromieniowanej żywności liczy się tam w tysiącach ton. Indonezja napromieniowuje suszone przyprawy korzenne, bulwy i rośliny korzenne, ziarno, suszone ryby i mrożonki. Korea Południowa napromieniowuje przeznaczone na rynek przyprawy korzenne, suszone jarzyny i produkty wytworzone z żeń-szenia. Wietnam napromieniowuje tytoń w celu niszczenia zalęgłych w nim insektów. Indie napromieniowują przyprawy korzenne przeznaczone do handlu. Wiele dalszych ośrodków napromieniowywania jest w budowie w Chinach, Indiach, Korei Południowej, Malezji, Tajlandii i Wietnamie. Najwięcej takich obiektów jest w USA, Chinach i Francji.
Zakładając, że napromieniowywanie jest pod właściwą kontrolą, poddawana mu żywność nie powinna być promieniotwórcza. Wysokoenergetyczne promieniowanie jonizujące może jednak spowodować, że bombardowany nim materiał stanie się promieniotwórczy. Ważne jest więc, aby do napromieniowywania żywności używano jedynie promieniowania jonizującego o niskiej energii. Przy napromieniowywaniu dawkami poniżej 1 kGy można powstrzymać kiełkowanie m.in. takich warzyw, jak ziemniaki i cebula. Dawkami 1-10 kGy można ograniczyć liczbę mikroorganizmów, takich jak drożdże, pleśnie i bakterie. Dawkami powyżej 10 kGy można uzyskać całkowitą sterylizację, czyli zabicie wszystkich bakterii i wirusów. Stosuje się go głównie do produktów mięsnych, co pozwala na praktycznie nieskończenie długi okres ich przechowywania.
Kto wpadł na pomysł napromieniowania żywności?
Autorstwo: Preston
Źródło: ZmianyNaZiemi.pl

piątek, 20 lipca 2018

Niedobór jodu u kobiet w ciąży jest powszechny

Kobieta w ciąży

Niedobór jodu u kobiet w ciąży i w okresie karmienia jest powszechny w Europie – mówi PAP endokrynolog prof. Alicja Hubalewska-Dydejczyk. Jak dodaje, w Polsce właściwie każda kobieta w ciąży, planująca ciążę, powinna mieć suplementację jodu.

O ile dzięki wprowadzeniu różnych programów prewencyjnych, w Polsce dzięki jodowaniu soli kuchennej, w dużej mierze udało się wyeliminować niedobór jodu u Europejczyków, to jednak tzw. populacje wrażliwe, kobiety w ciąży, kobiety karmiące piersią oraz dzieci są wciąż narażone na niedobór tego pierwiastka.
W okresie ciąży zapotrzebowanie na jod znacząco wzrasta. WHO zaleca przyjmowanie 250 ug jodu na dzień przez kobiety ciężarne. „Nie zalecam jednak przyjmowania jodu na własną rękę, suplementację należy ustalić z lekarzem” – powiedziała prof. Alicja Hubalewska-Dydejczyk, kierownik Oddziału Klinicznego Endokrynologii w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie.
Jak wyjaśniła, istotnie wzrastające zapotrzebowanie na jod w okresie ciąży często nie jest uzupełniane poprzez spożywanie pokarmów i suplementów zawierających ten mikroelement.
Nawet łagodny lub umiarkowany niedobór jodu u matki wpływa na syntezę hormonów tarczycy i może upośledzać rozwój neurologiczny płodu powodując, że dziecko nie osiągnie pełnego potencjału poznawczego i może mieć niższe IQ.
Mleko matki u kobiet karmiących piersią jest jedynym źródłem jodu dla dziecka w tym okresie.
Ze względu na brak aktualnych danych lekarze nie są pewni skali problemu, ale badania szacunkowe wskazują, że do 50 proc. noworodków w Europie narażonych jest na niedobór jodu.
W Oddziale Klinicznym Endokrynologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie działa poradnia dla kobiet w ciąży z chorobami tarczycy. Tylko w tej poradni rocznie konsultowanych jest ok. 800 kobiet, większość z nich powinna otrzymywać dodatkową dawkę jodu.
„Należy podkreślić, że przyszłe mamy leczone w naszym ambulatorium, poinformowane o konieczności suplementacji jodem w okresie ciąży i karmienia, starają się przestrzegać tych zaleceń. Prawidłowe zaopatrzenie w jod jest ważne już we wczesnej ciąży i wynika m.in. ze wzrostu syntezy hormonów tarczycy u matki, które są jedynym źródłem hormonów tarczycy dla rozwijającego się płodu” – wyjaśniła profesor.
Zgodnie z wynikami przeprowadzonego w ub.r. przez Szpital Uniwersytecki w Krakowie, a finansowanego przez Ministerstwo Zdrowia badania, około 50 proc. kobiet w ciąży nie wiedziało o konieczności spożywania dodatkowej ilości jodu w celu zapobiegania niedoborowi tego mikroelementu w okresie ciąży. To oznacza – zauważyła lekarz – że około połowa kobiet nie jest świadoma, że jest narażona na niedobór jodu i jego skutki.
„Każda kobieta, która prowadzona jest w poradni naszego Oddziału Endokrynologii informowana jest o konieczności suplementacji jodu, ale na pewno nie dotyczy to wszystkich poradni” – zaznaczyła kierownik Oddziału Klinicznego Endokrynologii w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie.
Na niedobór jodu bardziej narażeni są mieszkańcy terenów, na których występuje mało jodu, np. na południu Polski. Osoby mieszkające niedaleko morza, mające w swojej diecie więcej owoców morza, są mniej narażone na niedobór tego mikroelementu.

czwartek, 19 lipca 2018

Współczesna nauka odkrywa osiągnięcia średniowiecznej medycyny

Większości ludzi średniowiecze kojarzy się wyłącznie z „wiekami ciemnymi”, okresem upadku we wszystkich możliwych dziedzinach życia. Ci, którzy o średniowieczu co nieco wiedzą, wiedzą również, że obraz taki jest nieprawdziwy, że wiele zawdzięczamy tej epoce, a jej osiągnięcia naukowe niejednokrotnie wyprzedzały swoje czasy. Krzywdzący pogląd na średniowiecze dotyczy też średniowiecznej medycyny, która jest odrzucana jako stek bzdur i zabobonów. Wielu uczonych angażuje się obecnie w inicjatywy, mające na celu odkrycie dla osób postronnych prawdziwego obrazu średniowiecza i jego osiągnięć. Także tych medycznych.
Obecnie mamy do czynienia z coraz bardziej nasilającym się kryzysem antybiotykooporności. Każdego roku na całym świecie antybiotykooporne mikroorganizmy zabijają około 700 000 osób. Jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, a na razie nic takiej zmiany nie zapowiada, do roku 2050 liczba ludzi umierających przez infekcje na które nie ma lekarstwa zwiększy się do 10 milionów rocznie.
Ancientbiotics to międzynarodowa grupa miediewalistów, mikrobiologów, chemików medycznych, parazytologów, farmaceutów i specjalistów ds. obróbki danych, której celem jest poszukiwanie w archiwach odpowiedzi na trapiący nas kryzys antybiotykooporności. Uczeni mają nadzieję, że dzięki pomocy współczesnej wiedzy i nowoczesnej technologii znajdą w kilkusetletnich dokumentach wiedzę, potrzebną do zwalczania zagrażających nam mikroorganizmów.
Już w 2015 roku Ancientbiotics opublikowała wyniki wstępnych badań nad liczącym sobie 1000 lat przepisem z dzieła Bald’s Leechbook (Medicinale Anglicum). To staroangielski tekst medyczny powstały w IX wieku, prawdopodobnie pod wpływem reform systemu edukacji przeprowadzonych przez Alfreda Wielkiego. Do dnia dzisiejszego przetrwała jedna kopia, przechowywana w British Library w Londynie.
W tekście znajduje się przepis na lek radzący sobie z ropniem powieki (jęczmień). Obecnie główną przyczyną jęczmienia są infekcje gronkowcem złocistym. Z kolei metycylinooporny gronkowiec złocisty (MRSA) to bardzo poważny problem przede wszystkim w służbie zdrowia. Gronkowiec i MRSA są odpowiedzialne za liczne infekcje, w tym zapalenia płuc i sepsy.
Wspomniany przepis z Bald’s Leechbook zaleca wykonanie mieszaniny z wina, czosnku, dodatkowej rośliny z rodzaju czosnku (np. cebuli) oraz żółci wołu. Mieszanina przez 9 nocy powinna pozostawać w mosiężnym naczyniu, po czym można jej użyć. Gdy naukowcy zastosowali średniowieczny przepis okazało się, że środek jest potężną bronią przeciwko gronkowcowi złocistemu. Zabija on biofilmy gronkowca w modelach infekcji in vitro, świetnie radzi sobie też z MRSA w laboratoryjnym modelu infekcji rany u myszy. Tak skuteczny środek został opracowany w średniowiecznej Europie. A my ciągle używamy wyrazu „średniowiecze” w roli epitetu na określenie czegoś zacofanego, okrutnego, odznaczającego się ignorancją.
Powyższe badania wskazują, że średniowieczna medycyna korzystała z metodologii wypracowanej na podstawie setek lat obserwacji i eksperymentów. Na przykład w przypadku średniowiecznego leku na jęczmień okazało się, że kluczem do stworzenia skutecznie działającego środka jest ścisła przestrzeganie instrukcji jego wytwarzania, w tym odczekanie 9 dni przed użyciem.
Opisany tu sukces zachęcił uczonych skupionych w Ancientbiotics do bliższego przyjrzenia się innym tekstom medycznym. Obecnie badają inny średniowieczny tekst medyczny Lylye of Medicynes. To XV-wieczne tłumaczenie na średnioangielski łacińskiego Lilium medicinae, który po raz pierwszy został skompilowany w 1305 roku. Tłumaczenia dokonał znany średniowieczny lekarz Bernard of Gordon. Jego tekst był wielokrotnie tłumaczony i wydawany co najmniej do końca XVII wieku.
W Lylye of Medicynes znajdziemy aż 360 przepisów na leki. Wyraźnie oznaczono je symbolem Rx, jakim obecnie oznacza się recepty. Przed naukowcami jeszcze wiele pracy. Dzieło składa się z 245 folio, co odpowiada 600 stronom współczesnego maszynopisu. Stworzono już bazę danych składników wymienionych w tekście, wraz z odniesieniami do przepisów i chorób. Nie było to takie proste, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Nazwy wielu składników mogą być różnie rozumiane, mają one bowiem różne synonimy i występują obecnie w wielu odmianach. Weryfikacja nazw musiała być przeprowadzana w konsultacji w wieloma różnymi źródłami naukowymi. Teraz uczeni opracowują metody analityczne, które pozwolą im wyłonić najczęściej powtarzające się kombinacje składników używanych do leczenia dawniej chorób zakaźnych. Po ich znalezieniu wzorce takie zostaną porównane ze średniowiecznymi tekstami medycznymi i na tej postawie zostaną wyłonione mieszaniny, które będą następnie poddawane badaniom laboratoryjnym.
Ponadto naukowcy chcą dzięki skojarzeniom takich często występujących składników odnajdować w średniowiecznych tekstach przepisy, które nie zostały odpowiednio przez autorów oznaczone, przez co teraz trudno jest je wyłowić.
Autorstwo: Mariusz Błoński
Na podstawie: ScientificAmerican.com
Źródło: KopalniaWiedzy.pl

wtorek, 17 lipca 2018

Toksyczne „chemiczne smugi” to nie teoria spiskowa


„Te długie, białe, mgliste, długo utrzymujące się, chmuropodobne smugi rozpylane najczęściej na bezchmurnym niebie przez nieoznakowane samoloty nie są typowymi smugami kondensacyjnymi” – oświadczyła szwedzka przywódczyni Partii Zielonych, Pernilla Hagberg. Jak donosi szwedzka gazeta „Katrineholms Kuriren”, Hagberg, która jest pierwszym politykiem, który za­biera głos w tej sprawie, otwarcie przy­znała, że te niezwykłe smugi, które nie rozpraszają się tak jak normalne smugi kondensacyjne, są w rzeczywistości toksyczną mieszanką chemikaliów, wirusów oraz metali, które nazywa ona ogólnie „chemicznymi smugami”.
Według Hagberg te opryski są wspólnym przedsięwzięciem CIA, Agencji Bezpieczeństwa Narodowego USA i rządu szwedzkiego, rzekomo w celu walki z globalnym ociepleniem. Ta „niebezpieczna” mieszanka aerozolowa zawiera różne składniki chemiczne, wirusy, fragmenty wirusów oraz metale, takie jak aluminium i bar, które, jak już wykazano, gromadzą się w zbiornikach wody pitnej i glebie na całym świecie (chemtrails.cc).
Normalne smugi kondensacyjne, które składają się z czystej pary wodnej i szybko się rozpraszają, różnią się znacząco od chemicznych smug, które stopniowo pokrywają całe niebo.
Co ciekawe, Organizacja Narodów Zjednoczonych (ONZ) i różne grupy wspierane przez fundacje Billa & Melindy Gatesów zostały niedawno zmuszone przyznać, że takie opryski rzeczywiście mają miejsce i że emitowane cząsteczki nie są normalnymi smugami kondensacyjnymi. Chcąc się usprawiedliwić, twierdzą, że ma to na celu ocalenie planety przed katastrofalnymi skutkami tak zwanego „globalnego ocieplenia”. Ta pseudonaukowa teoria jest często wykorzystywana jako uzasadnienie wszelkiego rodzaju dziwacznych politycznych propozycji.
W przypadku chemicznych smug globalne ocieplenie zostało wykorzystane jako pretekst do rozsiewania na naszym niebie trucizn. Hagberg zapewniła, że jeśli zostanie ponownie wybrana na ko­lejną kadencję, to nadal będzie walczyła przeciwko rozpylaniu chemicznych smug w jej kraju, które odbywa się za potajemną zgodą szwedzkiego rządu.
Zainteresowanym tym tematem polecamy obejrzenie filmów dokumentalnych „ What in the World Are They Spraying?” („Co, do diabła, oni rozpylają?”), oraz jego kontynuację „Why in the World are They Spraying?” („Dlaczego, do diabła, oni rozpylają?), które naświetlają sprawę globalnego zja­wiska chemicznych smug. Oba te filmy można obejrzeć także na YouTube.

poniedziałek, 16 lipca 2018

Osiem najbardziej szkodliwych leków na świecie



Od razu się zastrzegam, aby nie być ciąganym przez użytecznych idiotów [Goldman zwany w Polsce Leniem], tytuł jest z prasy amerykańskiej, czyli od naszego obecnego Wielkiego Brata. Wszelkie więc zastrzeżenia odsyłam do oryginału. Nie jest to zastrzeżenie bezpodstawne. Ponieważ jak wiemy, w Izbach Lekarskich i nie tylko, usadowiła się cała masa rozmaitej maści trolli, których wiedza mieści się pomiędzy średnim wykształceniem medycznym z minionej epoki, a felczerstwem.
Proszę zauważyć, że biuletyny lekarskie miały być motorem informacji naukowych dla większości lekarzy. Wiadomo, 90 % lekarzy pracuje na kilku etatach i szukanie nowości jest utrudnione. Temu celowi służyć miały Biuletyny Izb lekarskich. W zaciszu gabinetów przehandlowano Biuletyny do spółek wydawniczych i obecnie są to po prostu reklamówki koncernów. Lekarskie są tylko artykuły, wspominki o zamarłych kolegach, lub opowiadania z wycieczek. Do takiego poziomu sprowadzono Cech Lekarzy.
Nie jest to nic nowego, ponieważ już p. prof. Wolniewicz twierdził dawno temu, że masa ciągnie w dół, zgodnie z prawem Newtona. A p. prof. Kotarbiński wręcz pisał, że w więzach organizacji prawdę diabli biorą.
Przechodząc do tematu, Izby wkładają dużo wysiłku w to, by prawda o procedurach stosowanych w medycynie oraz o lekach nie dostawała się do powszechnego obiegu. Oczywiście, sam musisz sobie odpowiedzieć, w czyim interesie to robią.
Ostatnio opublikowano tzw. Kodeks Przejrzystości, czyli ujawnienie komu i ile koncerny farmaceutyczne płaciły. Wystąpiły od razu liczne problemy, ponieważ tylko 5% beneficjentów zgodziło się na ujawnienie swoich danych. Tak wiec zupełnie nie wiemy, kto brał największe wziątki. Do tematu wrócę. Nawet pobieżna analiza materiału wyjaśnia, dlaczego takie, a nie inne procedury wprowadzono.
Oczywiście między bajki można włożyć, że wyjazdy na konferencje organizowane przez koncerny cokolwiek dają lekarzowi. Są to po prostu prania mózgów, lub dogadywanie się na zasadzie „mów mi do ręki a nie do ucha”.
Jedna z firm opublikowała listę 1200 lekarzy, którym dawała „sponsoring”. A to należy pomnożyć przez ileś tam, czyli kilkanaście tysięcy lekarzy było bezpośrednio wynagradzanych poza limitem.
Oczywiście także między bajki można włożyć twierdzenia, że to chodziło o badania leków. Trochę się w tym temacie orientuję i obecnie wykonywanie testowania leków niewiele wspólnego ma z prowadzeniem badań. Jest to po prostu przykrywka do wydania opinii i dopuszczenia preparatu na rynek krajowy. Los Polaków robiących za króliki doświadczalne wcale nie jest brany pod uwagę. Wystarczy zapoznać się z umowami, które musi podpisać taki nabity w butelkę delikwent.
Poza tym wyniki badań, pomimo, że wykonywane w państwowych szpitalach, są tajne i niepublikowane. Niewiele więc to ma wspólnego z nauką.
Jak ktoś ma wątpliwości, to proszę sobie przypomnieć testowanie szczepionki na grypę przez małą przychodnię z Grudziądza na bezdomnych, gdzie zanotowano chyba 27 zgonów, lub środków antykoncepcyjnych w Białymstoku.
Najlepszym dowodem, że to wszystko jest mało poważne jest fakt, że od dwu lat nie można uzyskać informacji, ilu członków zarządów Izb Lekarskich jest finansowanych przez Koncerny. A ta informacja powinna być na stronach danej Izby!!!
Dodatkowo podkreśla uzależnienie Izb od koncernów działanie Poznańskiej Izby Lekarskiej, gdzie „wędrujący” dyrektor, lek. med. Wrona oskarża, przez swojego podwładnego psychiatrę, p. dr Dąbrowską, wieloletniego pediatrę na emeryturze, wzywaniem na badania psychiatryczne. Kobieta po operacji raka, pracująca przez ponad 40 lat bez problemów, nagle jest oskarżana przez człowieczka, którego śladów działalności naukowej nie można znaleźć. I taki to osobnik czuje się kompetentny do oceny postępowania doświadczonego lekarza.
„Sami wicie i rozumicie, Towarzysze”, chciałoby się powiedzieć.
Proszę zauważyć, że biuletyny lekarskie w ogóle nie zajmują się oceną procedur, czy leków dostępnych na rynku polskim.

Podam więc mały fragment problemu.
Na pierwszym miejscu najbardziej szkodliwych leków umieszczono leki psychiatryczne z grupy SSRI, czyli leki blokujące serotoninę. Nigdy nie udowodniono bezpieczeństwa i skuteczności tych preparatów.
Na drugim miejscu znalazła się szczepionka MMR [świnka/różyczka/odra], związana z epidemią autyzmu i innych zaburzeń centralnego układu nerwowego. Szczepionka ta posiada zwiększoną dawkę aluminium oraz inne toksyczne środki.
 Smaczku całej sprawie dodają zeznania dwu wirusologów firmy Merck, jednego z głównych producentów szczepionek, monopolisty w produkcji szczepionki przeciwko odrze. St. Krahling i Joan Włochowski podali do publicznej wiadomości fakt fałszowania tej szczepionki przez Merck, w celu zdobycia monopolu na jej handel. Od 2010 roku wiedziały o tym instytucje rządowe USA.
Nawet urzędnicy z WHO STWIERDZAJĄ, ŻE PO SZCZEPIENIU MMR jest możliwe uszkodzenie mózgu, którego objawami są:
• drgawki,
• wyraźna zmiana zachowania dziecka, utrzymująca się dzień lub dłużej,
• zmiana [zmniejszenie lub zanik] reakcji na środowisko
• zmniejszenie, lub zanik kontaktu wzrokowego,
• nierozpoznawanie znanych uprzednio osób.
• Encefalopatii mogą towarzyszyć: drgawki, zaburzenia snu, krzyk mózgowy, nieutulony płacz.
Przypomnę: aluminium po wstrzyknięciu do krwioobiegu niesie ryzyko powstania chorób autoimmunologicznych, długotrwałego zapalenia mózgu i związanych z nim powikłań. Aluminium słabo ulega biodegradacji [Gherardii et al.]
Jak już kilkakrotnie podawałem, każda komórka posiada na powierzchni ujemny ładunek elektryczny. Dlatego przepływ krwi nie wymaga olbrzymich pomp, tylko wystarcza nasze serce, o mocy zaledwie 140 watów. To małe urządzenie przepycha krew naczyniami o długości 100 000 metrów, czyli 100 000 000 mm. Gdyby nie ten ładunek elektryczny i właściwości fizyczne, to tak mała pompa nigdy by nie doprowadziła do przepływu krwi. Tego uczy się od pół wieku studentów medycyny na drugim roku studiów.
Przed szczepieniem dziecko musi mieć wykonane poniższe badania, a nie tylko oglądanie. Niewykonanie tych badań jest nie tylko błędem, ale działaniem na szkodę dziecka.
1. morfologię [konieczność znajomości hematokrytu - Ht, pamiętaj tzw. normy odnoszą sie do prawidłowej wartości Ht]
2. badanie poziomu żelaza, powinno być w granicach 60- 70mg
3. badanie poziomu 25 OHD, od 60-70 ng
4. fibrynogen [uszkodzenie wątroby]
5. białko CRP [informacja o stanie zapalnym tzw. wczesnym]
6. ewentualnie OB [ informacja o stanie zapalnym długotrwałym. Należy sprawdzić, czy laboratorium wykonuje badanie metodą tradycyjną, czy wirówkową. Badanie wirówkowe jest bez sensu i fałszuje wynik].
Poniżej wybiórcze dane dotyczące zawartości neurotoksyny, jaką jest aluminium, w sprzedawanych w Polsce szczepionkach, w porównaniu do wartości granicznych z toksykologii, w przeliczeniu na masę dziecka.
masa ciała pacjenta dopuszczalna dawka nazwa szczepionki zawartość AL
ok. 4 kg 18.16 mcg Al               HiB [PedVaxHib] 225mcg
ok. 7.5 kg 34.05mcg                 WZW B 250mcg
ok. 15 kg 68.1 mcg                  DtAP w zależności od producenta                    od 170 do 625 mcg
ok. 25 kg 113 mcg                   Pneumokoki 125 mcg
ok. 75 kg 340.5 mcg                 HPV 225 mcg
ok. 150 kg 794.5 mcg               Pentacel [DTaP,HiB,Polio combi
330 mcg                                 Pediatrix [DTaP,HepB,Polio combo                     850 mcg

Dziecko może otrzymać dawkę nie większą, aniżeli 1 mcg na kg masy ciała, czyli średnio 5-10 mcg!
Na trzecim miejscu najbardziej szkodliwych preparatów umieszczono szczepionkę przeciwko grypie. Zawiera ona bowiem 50 000 części na miliard formaldehydu, MSG oraz aluminium, a w zbiorowych opakowaniach dodatków rtęć. U kobiet w ciąży jest odpowiedzialna za poronienia.
Na czwartym miejscu znajdują się nieprofesjonalnie podawane antybiotyki. Bardzo często bowiem podaje się antybiotyk „profilaktycznie”. Jest to ewidentny błąd. Szczególnie duże szkody wyrządza takie postępowanie u małych dzieci.
Kolejne miejsce zajmuje szczepionka HPV [tzw. brodawczaka ludzkiego]. Po pierwsze, do chwili obecnej nie udowodniono, że naprawdę ona ma związek z rakiem szyjki macicy. Po drugie, wywołuje wstrząs i śpiączki. Pozwy firmy sięgają milionów dolarów.
Szóste miejsce zajmuje szczepionka tzw. Rota Teq przeciwko rotawirusom. Szczepionka zawiera żywe wirusy, a także wysoce toksyczny Polisorbat 80, powodujący u dzieci niedorozwój narządów płciowych. Jest źle oczyszczona, zawiera surowicę płodową bydlęcą oraz fragmenty świńskiego cirkowirusa. Wirus ten infekuje głownie świnie.
Następna jest szczepionka Polio – doustna, do lat 80. ubiegłego wieku zawierała wirusa SV-40. odpowiedzialnego za epidemię raka. Obecnie po akcji B. Gatesa w 2011 roku, spowodowała wystąpienie choroby u 61 700 dzieci w Indiach. Normalnie chorowało tam około 200 dzieci na polio.
Jak widać, na liście najbardziej szkodliwych preparatów najwięcej jest szczepionek. Dlatego Minister nakłada przymus szczepień. Kto byłby bowiem na tyle głupi, aby samemu dobrowolnie wstrzykiwać sobie coś, co szkodzi?
Najlepiej o tym, że jesteś niewolnikiem systemu, świadczą dane z Ameryki:
„Szczepione są dzieci z rodzin biednych, niewykształconych z dzielnic lumpenproletariatu, kolorowi.
Nie szczepią się dzieci z rodzin bogatych, wykształconych, białych
A Ty Czytelniku, do jakiej grupy należysz?

PubMed 3618578
Pub Med 1994745
Pub Med 1884314
Pub Med 7740350
Code of Federal Regulation, 21, t.4 CITE : 21CFR 10. 323
www.vacitruth.com/2014/09/07/
accessdata.fda.gov/scripts/cdrh/cfdocs/cfcfr/
www.mp.pl.sczepienia - z 06.08.2015
www.thelibertybeacon.com/2015/07/30/who-killed-alex
www.tolzin.de/download/Impf-Friedhof.pdf - cmentarz szczepień,
www.ncbi.nih.gov/pubmed22531966
www.thinktwice.com/CDC - quashed study.pdf
www.thecommonsenseshow.com/2016/02/8

dr J. Jaśkowski

Gdańsk. 09.07.2016 r.