Nie wszystkie treści z opublikowanych artykułów, odzwierciedlają poglądy admina..

STRONA TA ZOSTAŁA ZAŁOŻONA W CELU PROPAGOWANIA ZDROWEGO STYLU ŻYCIA I ODŻYWIANIA. NIECH MOJE BEZINTERESOWNE DZIAŁANIE PRZYSPORZY KORZYŚCI JAK NAJWIĘKSZEJ LICZBIE LUDZI I ZWIERZĄT. BO ZDROWIE SIĘ TYLKO TAKIE MA JAK SIĘ O NIE ZADBA.

sobota, 31 marca 2018

Zdjęcie użytkownika Wyzwolenie Zwierząt.

NEGATYWNY WPŁYW SIECI Wi Fi , NA LUDZI I ZWIERZĘTA.


Naukowcy odkryli, że w Kalifornii, Wi-Fi ma zły wpływ na zdrowie ludzi i stan roślin. Niebezpieczeństwo polega na tym, że Wi-Fi jest bardzo powszechne.
Eksperci sprawdzili ponad 500 rodzin. Okazało się, że osoby z bezprzewodowym dostępem do Internetu w domu często traciły apetyt, miały problemy trawienne, a także nudności, zawroty głowy i zaburzenia ciśnienia.
Zaobserwowano, że rośliny ginęły w obszarze sygnału. Bez uszczerbku przetrwał jedynie kaktusy, podaje portal Runews24. Zdaniem ekspertów, badania będą kontynuowane.
Autorstwo: tallinn
Źródło:http://zmianynaziemi.pl/

Jadalne-niejadalne


Niedawno By André Karwath aka Aka - Praca własna, CC BY-SA 2.5, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=38052714


Niedawno organizacja ochrony praw konsumenckich Food Watch poinformowała o odkryciu w czekoladzie Kinder mineralnych aromatycznych olejów, które są wytwarzane przy przetwórstwie ropy naftowej. Spożycie takich produktów może doprowadzić do rozwoju nowotworów. Agencja RT przypomniała o innych skandalach żywnościowych ostatnich lat.
KONINA ZAMIAST WOŁOWINY
Skandal mięsny wybuchł w Europie 8 lutego 2013 roku. Pierwszym państwem, w którym odkryto koninę sprzedawaną jako wołowinę, była Wielka Brytania. Największe niebezpieczeństwo dla człowieka stanowi fenilbutazon, który może znajdować się w koninie. Ten preparat wykorzystuje się do leczenia koni i jest on skrajnie niebezpieczny dla organizmu człowieka.
KOTLET Z LSD
W marcu 2014 roku rodzina Moralesów z Florydy postanowiła przygotować na kolację kotlety. Po jakimś czasie po ich spożyciu wszyscy członkowie rodziny zostali hospitalizowani z symptomami zatrucia substancjami psychotropowymi. Jak się okazało, wołowina zawierała dużą dawkę LSD. Policji federalnej nie udało się wyjaśnić, w jaki sposób silny narkotyk trafił do opakowania z wołowiną.
80% ZARAŻONYCH KUR
W listopadzie 2014 roku wiodący brytyjski ekspert w dziedzinie jakości produktów spożywczych, profesor Tim Lang wezwał współobywateli do niekupowania w supermarketach kurczaków z powodu „oburzającego” poziomu zarażenia niebezpieczną bakterią Campylobacter. Ekspert opowiedział gazecie „The Guardian”, że osiem na dziesięć kur jest zarażonych niebezpiecznymi mikroorganizmami. Badanie przeszło 2 tysiące kurczaków sprzedawanych w sklepach.
PLASTIKOWA CZEKOLADA
W lutym 2016 roku amerykański koncern Mars wycofał ze sprzedaży w Niemczech czekoladowe batoniki „Mars”, „Snickers” i „Milky Way”, a także cukierki „Celebrations”. Doszło do tego po tym, jak w jednej z czekoladek zostały odkryte części plastiku, informuje gazeta „Handelsblatt”.
ORZESZKI ZIEMNE Z KADMEM
W kwietniu 2015 roku odkryto przekroczenie maksymalnego poziomu dopuszczalnej zawartości toksycznego kadmu w orzeszkach ziemnych ze Stanów Zjednoczonych. Rozpuszczone związki kadmu po przeniknięciu do krwi mogą atakować centralny układ nerwowy, wątrobę i nerki, a także naruszać wymianę fosforowo-wapniową w organizmie.
ŚMIERTELNE JEDZENIE DLA NIEMOWLĄT
W sierpniu 2013 roku nowozelandzka kompania mleczna Fonterra ogłosiła, że niektóre z jej produktów mogą zawierać bakterie wywołujące botulizm – ciężką chorobę porażającą układ nerwowy.
SZKLANE JEDZENIE
W marcu 2016 roku szwajcarska kompania Nestlé wycofała szereg produktów spożywczych z powodu ewentualności znajdowania się w nich kawałków szkła. Danych o poszkodowanych nie ma.

Pepsi przywraca aspartam do dietetycznych napojów rok po usunięciu kontrowersyjnego słodzika


PepsiCo ponownie wprowadza aspartam do części swoich dietetycznych napoi – rok po tym, jak usunęli ten sztuczny słodzik jako część ruchu marketingowego, który miał na celu troskę o zdrowie.

Pepsi usunęła słodzik „w odpowiedzi na wymagania konsumentów” w kwietniu 2015 r., w odpowiedzi na wezwania konsumentów, którzy byli zaniepokojeni tym, że aspartam niesie ryzyko zdrowotne.
Jednakże część starszych konsumentów rzekomo było niezadowolonych ze zmiany smaku napoju bez słodzika.
Aspartam, który jest ok. 200 razy słodszy od cukru, jest dziś jednym z najbardziej powszechnych sztucznych słodzików w użyciu.
Mocno skoncentrowany słodzik jest używany w wielu produktach dietetycznych jako mniej kaloryczny zamiennik cukru.
We wrześniu na rynku amerykańskim Pepsi Max zostanie przekształcona w Pepsi Zero Sugar i będzie zawierać aspartam. Jednakże Pepsi Diet będzie słodzona bez aspartamu, a opcja Classic Sweetener Blend wprowadzona do kolekcji dietetycznej będzie go zawierała.
Źródło: https://www.rt.com/usa/348608-diet-pepsi-aspartame-sweetener/?utm_source=browser&utm_medium=aplication_chrome&utm_campaign=chrome

Interfejs mózg-komputer pozwolił sparaliżowanemu na użycie własnej ręki


Sparaliżowany mężczyzna z Cleveland po raz pierwszy od ośmiu lat samodzielnie zjadł posiłek. Składał się on z pogniecionych ziemniaków, a sparaliżowanemu pomogło sztuczne połączenie pomiędzy jego mózgiem a mięśniami ramienia. Dotychczas widzieliśmy, jak sparaliżowani są w stanie poruszać kursorami na ekranach komputerów czy sztucznymi ramionami. Teraz udało się przesłać sygnał z mózgu do własnych mięśni.
Opisane w Lancet doświadczenie to ostatnie osiągnięcie BrainGate, konsorcjum naukowców, którzy testują interfejsy mózg-komputer w celu zwiększenia mobilności osób sparaliżowanych. Zespół złożony z ekspertów z Case Western Reserve University oraz Cleveland Functional Electrical Stimulation Center wykorzystał dwa czujniki wielkości tabletek, z których każdy zbudowany był z 96 elektrod. Zbierały one dane z mózgu mężczyzny, który myślał o poruszaniu ramieniem i przesyłały je do komputera. Ten z kolei wysyłał je do 30 przewodów połączonych z mięśniami w ramieniu, wywołując odpowiednie jego ruchy.
Pacjent, 56-letni Bill Kochevar, który po wypadku rowerowym jest sparaliżowany od szyi w dół, najpierw uczył się obsługi wirtualnego ramienia na ekranie komputera. Nie zajęło mu to długo. Już w pierwszym dniu nauki poruszał ramieniem. Zanim przystąpiono do eksperymentów z ramieniem Kochevara, mężczyzna przez 45 tygodni był poddawany rehabilitacji, która odbudowała jego mięśnie. Te bowiem uległy atrofii z powodu lat braku aktywności. Teraz, dzięki nowemu interfejsowi Kochevar jest w stanie indywidualnie kontrolować każdy ze stawów za pomocą myśli.
Prace BrainGate są finansowane przez amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia i Departament ds. Weteranów.

piątek, 30 marca 2018

Otyli ludzie mają niższy próg bólowy

Otyłość brzuszna u mężczyzny

Otyłe osoby mają niższy próg bólowy.
Naukowcy z Leeds Beckett University zaobserwowali, że w porównaniu do osób z prawidłową wagą, otyli są bardziej wrażliwi na ból uciskowy. Są za to tak samo wrażliwi na chłód i gorąco.
Wyniki Brytyjczyków pokazują, że programy odchudzające powinny stanowić część planów radzenia sobie z chronicznym bólem u otyłych pacjentów.
Naukowcy badali grupę 74 ochotników. Na podstawie wskaźnika masy ciała (BMI) klasyfikowano ich jako otyłych, mających nadwagę lub prawidłową masę ciała.
Uciskiem, gorącem i zimnem oddziaływano na 2 obszary ciała. W pierwszym testowano dłoń u podstawy kciuka (a więc rejon, gdzie odkłada się mało tkanki tłuszczowej). W drugim oceniano zaś reakcje w pobliżu talii (tutaj z kolei odkłada się tłuszcz). Ludzi proszono, by dawali znać, w którym momencie ucisk, gorąco lub zimno stają się bolesne. Ochotnikom polecano też, by wkładali ręce do lodowatej wody. Ponownie mieli mówić, kiedy zaczynają odczuwać ból.
Okazało się, że w otyłej grupie o bólu wspominano przy ucisku ok. 4,3 kg na cm2, zaś w grupie z prawidłową wagą przy 8,6 kg/cm2. Co ciekawe, w grupie z nadwagą uciskowy próg bólowy był nieco wyższy niż u osób z normalnym BMI - o bólu wspominano dopiero przy ucisku 10 kg/cm2.
Autorzy publikacji z European Journal of Pain nie wykryli znaczących różnic w zakresie reakcji na gorąco i zimno podczas testów okolic pasa. Przy próbach dotyczących dłoni zaobserwowano niewielki wzrost wrażliwości, co oznacza, że warstwa tłuszczu nie stanowi ochrony przed skrajnymi temperaturami.
Otyli ludzie z większym prawdopodobieństwem doświadczają bólu spowodowanego mechanicznym wpływem podwyższonej masy na stawy [...]. Nasze studium sugeruje jednak, że nawet w rejonach nieobciążonych wagą otyli są bardziej podatni na ból uciskowy - opowiada dr Osama Tashani. Grupa z nadwagą miała najwyższy uciskowy próg bólowy. Można to wytłumaczyć np. tym, że więcej osób z tej grupy angażowało się w aktywność fizyczną, co z kolei oddziałuje na odczuwanie bólu.
Brytyjczycy podkreślają, że uzyskane wyniki mogą sugerować dwa kierunki zależności: że otyli mają najniższy uciskowy próg bólowy albo że niski uciskowy próg bólowy zwiększa prawdopodobieństwo otyłości. Niewykluczone, że osoba wrażliwsza na ból [po prostu] rzadziej się rusza i dlatego przybiera na wadze i staje się otyła.
Akademicy planują dalsze badania czynników zwiększających jednostkową podatność na ból (np. substancje wydzielane przez tkankę tłuszczową, które mogą modyfikować reakcje receptorów bólowych).

Zadbaj o dziąsła

Klasycznym objawem szkorbutu jest stan zapalny, napuchnięte i krwawiące dziąsła.

Szkorbut to choroba wywołana niedoborem wit. C. Jest najczęściej wiązana z dawnymi żeglarzami, którzy wypływali na długie wojaże morskie i nie mieli wystarczającej ilości tej ważnej substancji odżywczej.
Setki lat temu, jedynym źródłem wit. C były warzywa i owoce, i żeglarze nie mogli za-brać ze sobą wystarczających zapasów na całą podróż. Wielu z nich umierało na tę chorobę.

Broń się przed szkorbutem: nie powinno się ignorować problemów z dziąsłami

Choć przypadki szkorbutu teraz są dość rzadkie, to niedobór wit. C jest nadal największym czynnikiem ryzyka. Objawy szkorbutu to anemia, wyczerpanie, osłabienie, opuchlizna, zapalenie dziąseł i utrata zębów.
Mimo że niedobór wit. C jest potencjalnie niebezpieczny dla wszystkich ludzi i może prowadzić do szeregu problemów zdrowotnych, to brak wit. C jest szczególnie niebezpieczny dla płodu w ciężarnej matce. Może zahamować rozwój mózgu i utrudniać dziecku zdrowy start w życiu.
Sprawy jamy ustnej i dziąseł należą do najważniejszych wskaźników problemów z niedoborem wit. C, i jednym z objawów wskazujących na szkorbut. Na szczęście tymi sprawami można się łatwo zająć stosowaniem suplementów wit. C.

Wit. C musi być dostarczana ze źródeł zewnętrznych

Wit. C jest kluczowa dla wielu procesów w organizmie, w tym produkcję kolagenu i przyswajanie żelaza. Ale organizm człowieka nie może syntetyzować wit. C w sposób naturalny. Dlatego wit. C musi być dostarczana z pożywienia np. owoców, warzyw i wysokiej jakości suplementów wit. C.
I znowu, przypadki szkorbutu dzisiaj są dość rzadkie, ale niektóre grupy mają zwiększone ryzyko choroby. Do nich należą osoby dotknięte niedożywieniem, tacy jak alkoholicy, osoby mało zarabiające i starsze.
Początkowe objawy szkorbutu to: utrata apetytu, utrata wagi, gorączka, szybki oddech, biegunka, drażliwość, opuchlizna, wrażliwość, dyskomfort, poczucie paraliżu i krwawienie. Późniejsze objawy to ciągłe krwawienie dziąseł, utrata zębów, krwotok błon śluzowych, skóry i oczu, oraz rozkład chrząstki stawowej i tkanki łącznej.

Czas na rozwiązanie: codzienna suplementacja wit. C to antidotum na jej niedobór

Główna metoda leczenia szkorbutu to podawanie wysokich dawek skoncentrowanej wit. C albo w zastrzykach, albo doustnie. Pacjent powinien też regularnie jeść więcej produktów bogatych w wit. C: cytrusy, ananasy, truskawki, kiwi i papryka. Inne owoce i warzywa bogate w wit. C to papaya, gujawa, porzeczki, pomidory, marchew, brokuły, szpinak i kapusta.
Ponadto, dzienna dawka wit. C może przynosić duże korzyści zdrowotne, w tym optymalny wzrost tkanek i funkcjonowanie układu odpornościowego. Idealna dzienna dawka może być początkowo 500 do 1.000mg – dla zdrowych ludzi. Oczywiście, większej dawki mogą wymagać osoby cierpiące na przewlekłe dolegliwości.
Tłum. Ola Gordon

czwartek, 29 marca 2018

Kora sosnowa oraz koenzym Q10 we wspólnym związku, poprawiają kondycję fizyczną i stan serca

Nowe badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Chieti-Pescara we Włoszech dowodzą, że przyjmowanie wyciągu z kory sosnowej w połączeniu z koenzymem Q10 służy poprawie kondycji fizycznej u pacjentów, którzy cierpią na schorzenia serca, poprzez wspomaganie utrzymania regularnego ciśnienia krwi, wzmacnianie funkcji śródbłonkowej, redukowanie nadciśnienia oraz poprawia ogólną kondycję fizyczną.
W ich badaniach ze ślepą próbą (typ badań naukowych, eksperyment, w którym osoba zbierająca dane naukowe zna przedmiot badań w grupie badanej lub eksperymentalnej, natomiast członowie tej grupy, celu badań nie znają – przypis tłum.), kontrolowanych z użyciem placebo, badacze przetestowali skutki działania Pycnogenolu, opatentowanej wersji wyciągu z kory sosnowej i koenzymu Q10, produkcji Kaneka, jaki jest sprzedawany w mieszaninie pod nazwą PycnoQ10. W grupie złożonej z 53 badanych uczestników w wieku od 54 do 68 lat, wszyscy mieli stan łagodnego lub zaostrzonego nadciśnienia oraz niewydolność zastoinową serca. Mieli również niewydolność serca ze zmniejszoną frakcją wyrzutową poniżej 40 % swej pierwotnej wydolności, co wskazuje na bardzo słabą funkcję wydolnościową serca.
Gdy zaczęto im podawać PycnoQ10 jako część regularnego leczenia, wykazano, że u pacjentów z chorobami serca, którzy przyjmowali specyfik, znacząco zmniejszyło się ciśnienie krwi, zarówno skurczowe, jak też rozkurczowe, spadła częstość skurczów serca, zmniejszyła się częstość oddechowa i poprawiła się frakcja wyrzutowa serca, w porównaniu do tych, którzy przyjmowali placebo. Grupa otrzymująca PycnoQ10 mogła również przespacerować się o 3,3 mili dalej niż grupa biorąca placebo, przy czym stwierdzono poważną poprawę kondycyjną.
“Koenzym Q10 był dogłębnie badany w zakresie zdolności do wzmacniania mięśnia sercowego, szczególnie u pacjentów, którzy cierpią na schorzenia serca. Próby przedkliniczne dawały podstawy do uznania, że Pycnogenol wzmacnia ściany komory serca i poszerza naczynia krwionośne”, powiedział dr Belcaro, jeden z autorów badań. „Te wstępne obserwacje dają podstawy, aby przypuszczać, że odpowiednie dawki koenzymu Q10 i Pycnogenolu w mieszaninie PycnoQ10, mogą znacząco poprawić kondycję serca”.
A w związku z tym, że zarówno wyciąg z kory sosnowej, jak też koenzym Q10 nie są opatentowanymi lekami farmaceutycznymi, są one szeroko dostępne u różnych wytwórców suplementów. Kosztują też znacznie mniej niż leki na receptę i nie niosą ryzyka niebezpieczeństwa wystąpienia skutków ubocznych.

Gdzie znajdziemy wit. E. Witamina młodości

Ilustracja

Nieczęsto w nauce mamy do czynienia z rodzeństwem, które ręka w rękę pracuje nad jakimiś odkryciami w  dziedzinie witamin. Mówiliśmy już o braciach Williams, którzy byli zafascynowani witaminami z grupy B, dzisiaj natomiast przedstawię sylwetki dwóch innych braci, a są to dwaj praktykujący swego czasu w Kanadzie lekarze: kardiolog dr Wilfred E. Shute (1907-1982) oraz jego starszy brat, położnik i ginekolog dr Evan V. Shute (1905-1978), zajmujący się badaniami nad witaminą E. To dzięki pracom tych dwóch lekarzy cały świat dowiedział się jakim cudem jest witamina E dla ludzkiego organizmu, aczkolwiek ich śmiałe pionierskie prace  dotyczące możliwości terapeutycznych witaminy E były wyśmiewane i odrzucane. Mimo tego, że efekty kuracji w obleganej przez pacjentów klinice braci Shute w Ontario mówiły same za siebie. Były tak spektakularne, że sami bracia Shute w 1948 roku opowiedzieli się za tym, aby witamina E był wydawana niczym lek, czyli na receptę: bo… działała dosłownie jak lek! A na co działała?
Otóż jak już wspomniałam dr Evan Shute był ginekologiem i położnikiem. Interesowało go w jaki sposób witamina ta może pomóc kobietom zarówno w samym zajściu w ciążę jak również w utrzymaniu ciąży. Już od lat 20-tych ubiegłego wieku wiedziano o tym, że w tych sytuacjach pomaga olej z kiełków pszenicy, bogaty w witaminę E (odkrytą w 1922 roku). Jednocześnie odkryto, iż szczury karmione tłuszczem zwierzęcym (słoniną) traciły zdolność do rozmnażania się, stawały się bezpłodne. Dopiero po dodaniu do diety warzyw zielonolistnych oraz kiełków pszenicy powracała im płodność (dotyczy to zarówno samic jak i samców – witamina E ma wpływ również na zdolność spermy do zapłodnienia). Warto wiedzieć, że jedynie rośliny mają zdolność syntezy witaminy E. Ani zwierzęta ani ludzie tej zdolności nie posiadają i muszą dostarczać ją wraz z pożywieniem.
Okazało się, że dzięki suplementacji naturalną witaminą E można było nie tylko pomóc pacjentkom zajść w upragnioną ciążę i/lub utrzymać ją (u kobiet cierpiących na nawykowe poronienia). Oto wkrótce bracia Shute odkryli, że naturalna witamina E rewelacyjnie działa również w wielu innych sytuacjach. Działała nałożona zewnętrznie na rany oparzeniowe. Działała przyjmowana wewnętrznie przy chorobie wieńcowej i chromaniu przestankowym. W zasadzie przy zagrożeniu jakąkolwiek blokadą naczyń krwionośnych bracia Shute używali z sukcesem witaminy E w odpowiednich dawkach. Dawali ją ludziom po zawałach. Dawali ją ludziom z różnymi formami chorób serca.  I to działało! Drzwi do ich kliniki (Shute Institute for Clinical and Laboratory Medicine) w London (kanadyjskie miasto w prowincji Ontario) się nie zamykały. Wieść o sukcesach braci Shute rozchodziła się z ust do ust. I to wszystko w czasach, kiedy o witaminie E nie wiedzieliśmy tylu rzeczy co teraz, a formą stosowaną przez braci Shute była jedna tylko z ośmiu istniejących w naturze, czyli D- alfa-tokoferol. Witamina E działa raczej wolno, potrzeba czasem tygodni aby odczuć jej działanie, ale zaskoczeniem dla doktorów Shute było to, że dawała takie spektakularne efekty!
Oto co zdołali ustalić przez 20 pierwszych lat swojej praktyki:
1936 r: bogaty w witaminę E olej z kiełków pszenicy leczy chorobę niedokrwienną serca
1940 r.: witamina E może być czynnikiem prewencyjnym przyendometriozie u kobiet oraz czynnikiem leczniczym w miażdżycy
1945 r.: witamina E wykazuje działanie w przypadku krwawień skóry i błon śluzowych oraz w zmniejszaniu zapotrzebowania na insulinę u diabetyków
1946 r.: witamina E w znaczący sposób pomaga w gojeniu się ran, w tym wrzodów (wykwitów) skórnych. Wykazuje też skuteczność przychromaniu przestankowym, ostrych stanach zapalnych nerek, zakrzepicy, marskości wątroby, zapaleniu żył. Witamina E wzmacnia i reguluje pracę serca.
1947 r.: witamina E sprawdziła się użyta przy gangrenie, chorobie Burgera, retinopatii i zapaleniu naczyniówki oka.
1948 r.: witamina E jak się okazało pomaga chorym na toczeń rumieniowaty i tym cierpiącym na „krótki oddech” (astma)
1950 r.: witamina E okazała się być efektywnym środkiem na żylakijak również na rozległe oparzenia.
Doświadczenia kliniczne dotyczące około 30 tysięcy pacjentów potraktowanych przez doktorów Shute witaminą E zostały opisane w napisanych przez nich książkach:
1954 r.: bracia Shute publikują podręcznik dla lekarzy („Alpha Tocopherol in Cardiovascular Disease”)
1956 r.:  wychodzi książka popularno-naukowa dla pacjentów („Vitamin E for ailing & healthy hearts”)
Pionierski protokół braci Shute jaki opracowali oni na podstawie swoich wieloletnich doświadczeń  jest następujący [2]:
– zakrzepica naczyń wieńcowych: 450 do 1,600 IU dziennie
– ostra gorączka reumatyczna: 450 do 600 IU dziennie
– przewlekła reumatyczna choroba serca: 90 IU w pierwszym miesiącu, 120 IU w drugim i 150 IU w trzecim. Dawka 150 IU najczęściej jest optymalna, niekiedy wskazane jest podniesienie dawki. Odpowiedź jest powolna.
– dławica piersiowa: 450 do 1,600 IU na dobę jeżeli ciśnienie skurczowe jest poniżej 160. W przeciwnym razie zacząć od 150 IU przez 4 tygodnie, następnie 300 IU przez kolejne 4 tygodnie, szczególnie jest używane są leki obniżające ciśnienie
– choroba nadciśnieniowa serca: 75 IU dziennie przez 4 tygodnie, potem 150 IU dziennie przez 4 tygodnie, następnie ostrożnie podnosić dawkę. Powinno używać się wraz z lekiem obniżającym ciśnienie. Wysokie dawki witaminy E jak wykazano obniżają nadciśnienie u szczurów z przewlekłą niewydolnością nerek (Vaziri N.  Hypertension, Jan 2002.) .
– zakrzepowe zapalenie żył oraz żylna choroba zakrzepowo-zatorowa: 600 do 1,600 IU na dobę
– małopłytkowość samoistna (thrombocytopenic purpura): 800 do 1,200 IU dziennie
– cukrzyca: taka sama rozpiska jak dla pacjentów kardiologicznych
– ostre i przewlekłe zapalenie nerek: taka sama rozpiska jak dla pacjentów kardiologicznych
– oparzenia, operacje chirurgiczne: 600 do 1,600 IU na dobę aplikowane zewnętrznie
Dodatkowe uwagi od doktorów Shute:
– dawka podtrzymująca równa się dawce terapeutycznej
– nie poleca się brać żelaza i witaminy E w tym samym czasie. Jeśli żelazo jest zalecane należy oddzielić go od dawki witaminy E przerwą trwającą ok. 9 godzin.
– podczas terapii witaminą E zapotrzebowanie na preparaty z naparstnicą zmniejsza się w sposób naturalny. Należy mieć to na uwadze aby nie nakładały się na siebie działania obydwu.
– dawki insuliny u sercowców-diabetyków muszą być pod ścisłą obserwacją, jako że podczas terapii witaminą E zapotrzebowanie na insulinę może zostać znacznie zmniejszone dosyć gwałtownie.
– nadczynność tarczycy może być czasami przeciwwskazaniem do terapii.
– należy unikać podawania estrogenów razem z witaminą E.
– należy zachować ostrożność w budowaniu dawek u pacjentów z nieleczonym nadciśnieniem, chorobą reumatyczną serca lub zastoinową niewydolnością serca.
W każdym przypadku wskazana jest współpraca z lekarzem w celu ustalenia optymalnej dawki.
 Gdzie szukać witaminy E?
1. Po pierwsze w jedzonku! Zawsze podkreślam, że pożywienie powinno być pierwszym i najważniejszym źródłem naszych witamin i minerałów. Ponieważ jest to witamina rozpuszczalna w tłuszczach i to w dodatku syntetyzowana jedynie przez rośliny – największe jej ilości znajdziemy w roślinach właśnie, a głównie w ziarnach i orzechach. Ze wszystkich ziaren najwięcej witaminy E znajdziemy w skiełkowanym ziarnie pszenicy i wyciskanym z jej kiełków oleju (20,3 mg witaminy E w 1 łyżce oleju). Niektórzy (tak jak ja) mają jednak nietolerancję pokarmową na pszenicę – wtedy kiełki „zwykłej” pszenicy odpadają (aczkolwiek ja na przykład znakomicie toleruję w każdej postaci orkisz, starodawną odmianę pszenicy i jedynie nowoczesna pszenica powoduje u mnie problemy). Pszeniczny  olej może być w wielu wypadkach tolerowany ponieważ nie zawiera białek z ziaren pszenicy, jedynie ich frakcję tłuszczową. Można też sięgnąć po kolejne bogate źródełko witaminy E. Drugim w kolejności źródłem są pestki słonecznika i wyciskany z nich olej (5,6 mg wit. E w 1 łyżce oleju).
Jedna mała uwaga przy okazji. Jeśli chcemy czerpać witaminę z tego typu olejów, to muszą one być rzecz jasna nierafinowane. Olej słonecznikowy taki z marketu, rafinowany, niestety nie nada się za bardzo. Witamina E nie jest co prawda aż tak mocno wrażliwa na działanie temperatury jak np. witamina C, jednak podczas procesu rafinacji większość zawartej pierwotnie w surowcu witaminy E ulega bezpowrotnemu zniszczeniu. Podobnie nie ma co sobie zawracać głowy podpowiedziami dietetyków, że „bogatym źródłem witaminy E są margaryny”. Syntetycznym tłuszczom (wszelakim margarynom i masłom roślinnym) należy zdecydowanie podziękować, również tym niewinnie wyglądającym, z narysowanym dla niepoznaki na opakowaniu słoneczniczkiem oraz z „uszlachetniającym” dodatkiem syntetycznych witamin: natura takich produktów nie stworzyła, są one wymysłem człowieka  i nie wkładamy „takich rzeczy” do naszego drogocennego wnętrza. Pod żadnym pozorem.
Procesy produkcyjne zniszczyły cokolwiek dobrego tam natura umieściła, a zamiast tego człowiek dodał nieudolnie wykonane kopie. O zwyrodniałych kwasach tłuszczowych trans nie wspominając, bo to oczywiste.
Gdzie jeszcze występuje witamina E? W wielu pokarmach roślinnych, ale już w dużo mniejszej ilości.
– migdały i orzechy
– rośliny zielonolistne (szpinak, sałata, brokuły, kapusta itp.)
– awokado
-owoce (morele, brzoskwinie, śliwki, truskawki, porzeczki, maliny itd.)
– warzywa (marchew, pietruszka, groszek i inne strączkowe itd.)
– produkty pełnoziarniste
Produkty odzwierzęce (masło, jaja, ryby, mięso, smalec, słonina, nabiał) zawierają śladowe ilości witaminy E lub nie zawierają jej wcale.
Należy ponadto pamiętać, że smażenie i zamrażanie niszczy ją niemal doszczętnie. Jest wrażliwa również na światło, dlatego oleje należy kupować w butelkach z ciemnego szkła.
2. Po drugie w suplementach. To wtedy gdy potrzebne są już większe dawki i samo pożywienie nie będzie wystarczające. Przy czym należy zwrócić uwagę jaka forma witaminy E w tym suplemencie występuje. Najgorszą jakościowo będzie DL-alfatokoferol (często dodawany do tańszych preparatów multiwitaminowych). DL-alfatokoferol jest jedyną formą witaminy E z ośmiu istniejących w naturze, jaką człowiekowi udało się zsyntetyzować, a i to nie do końca poprawnie. W tym sensie rośliny są od nas – nie ma co ukrywać – mądrzejsze ;)
DL-alfatokoferol to syntetyczna postać mająca około połowę niższą aktywność biologiczną niż występujący naturalnie D-alfatokoferol(czasem oznaczany na opakowaniu jako RRR-alfatokoferol). Jeśli natkniecie się na badania, w których witamina E nie wykazała żadnego (lub mierne) pozytywnego działania na ludzki organizm, to niemal z całą pewnością w owym badaniu użyto stworzonej ręką ludzką racemicznej DL- formy witaminy E. Z reguły jest tak, że jak ktoś chce wykazać, że witaminy „nie działają” albo nawet „są szkodliwe”, to albo używa w swoich badaniach niewłaściwej formy substancji albo za małe jej ilości aby mogły wywołać jakikolwiek efekt terapeutyczny. Czasem też i jedno i drugie.
Ogólnie rzecz biorąc witamina E występuje jak wiadomo w formie aż ośmiu  związków: czterech tokoferoli (alfa, beta, gamma, delta) oraz czterech tokotrienoli (alfa, beta, gamma, delta). Pomimo tego, iż bracia Shute jako pionierzy wykorzystywali u pacjentów tylko jedną formę (najbardziej aktywną jako antyutleniacz) czyli D-alfa-tokoferol, to dzisiaj już wiemy, że każda forma ma swoje nieco odmienne działanie w ludzkim ustroju [4]. Dlatego najlepsze będą suplementy, które będą zawierać nie sam alfa-tokoferol, ale ich mieszankę lub nawet jeszcze lepiej – mieszankę zarówno tokoferoli jak i tokotrienoli. Niestety te ostatnie preparaty są nie tylko drogie ale i z ich dostępnością w Polsce jest kiepsko.
Kilka ciekawostek o witaminie E:
– witamina E polepsza swoje właściwości ochronne w obecności selenu (ok. 25 mcg selenu na każde 200 IU witaminy E).
– witamina C potrafi regenerować w naszym ustroju „zużytą” witaminę E, dzięki czemu jest ona zdolna odzyskać swoje własności antyoksydacyjne i dalej nas chronić
– jeśli masz anemię, to może to być oznaka niedoboru witaminy E w Twojej diecie
– witamina E zapobiega rozkładowi witaminy A (np. w oku, niezbędnej do prawidłowego widzenia), dlatego możesz nie wiem ile dostarczać witaminy A „dla zdrowych oczu” faszerując się wątróbką czy tranem, ale jeśli jednocześnie nie dostarczysz odpowiedniej ilości witaminy E zapobiegającej rozkładowi witaminy A, to Twoje wysiłki mogą spełznąć na niczym. Z drugiej strony duże (terapeutyczne) dawki witaminy E mogą obniżać poziom witaminy A w ustroju. Zawsze powtarzam, że nie sposób jest być zdrowym na wyrywki, w naturze wszystko jest ze wszystkim powiązane
– im więcej spożywasz żelaza (mięso!) tym Twoje zapotrzebowanie na witaminę E rośnie
– wrogiem witaminy E jest również chlor: jeśli spożywasz dużo soli albo pijesz chlorowaną wodę, to zapotrzebowanie organizmu na witaminę E wzrośnie
– zwiększone spożycie wielonienasyconych kwasów tłuszczowych powoduje zwiększone zapotrzebowanie na witaminę E (przypomnijmy: w rafinowanych olejach sprzedawanych w każdym spożywczaku tej witaminy już tam nie ma, podobnie jak w produktach wytworzonych z użyciem bliżej nieokreślonego i zapewne rafinowanego „oleju roślinnego”: majonezach, dressingach, sosach, rybach czy innych przetworach „w oleju”, batonikach, ciasteczkach itd. czy też w tłustych produktach mięsnych i nabiałowych, które mają w sobie wielonienasycone kwasy tłuszczowe, ale za to niewiele lub wręcz wcale nie mają witaminy E). Im więcej w diecie tłuszczu tego typu, tym więcej witaminy E potrzebujemy.
– ekspozycja na promieniowanie rentgenowskie (np. poddanie się jego działaniu w diagnostyce medycznej) również powoduje wzrost zapotrzebowania na witaminę E
– palacze potrzebują więcej witaminy E niż osoby niepalące
– osoby chore na padaczkę biorące leki antyepileptyczne mają zawsze zmniejszone poziomy witaminy E we krwi – one również potrzebują więcej witaminy E
– kobiety przyjmujące tabletki antykoncepcyjne mają zwiększone zapotrzebowanie na witaminę E
– zapotrzebowanie na witaminę E u kobiet zwiększa się także podczas ciąży, karmienia i menopauzy
– badacze są zdania, że tokotrienole mogą  być dużo bardziej aktywne biologicznie od tokoferoli. W pożywieniu znajdziemy większe ich ilości w nierafinowanym oleju palmowym i oleju z otrębów ryżowych oraz owocach arnoty właściwej, z której otrzymuje się barwnik spożywczy, annatto. Mniejsze ilości tokotrienoli znajdziemy w żywo zabarwionych pokarmach  jak np. marchew, dynia czy żurawina oraz pełnych ziarnach jęczmienia, owsa, ryżu czy pszenicy – tutaj jest bardziej szczegółowe zestawienie w tabelce, z rozbiciem na alfa, beta, gamma i delta: http://www.tocotrienol.org/sources-of-toco.html
– dostarczanie jednej wyizolowanej formy witaminy E alfa-tokoferolu) może w pewnym stopniu zaburzać wchłanianie innej jej formy – gamma-tokoferolu, zdecydowanie lepiej jest dostarczać cały komplet związków witaminy E (np. z pożywienia), niż jeden z nich (np. z kapsułki)
– alfa-tokoferol jest potężnym antyutleniaczem, podczas gdy gamma-tokoferol ma niesłychane właściwości antyzapalne (ważne w profilaktyce antyrakowej) [6]
– posmarowanie skóry wyciśniętą z kapsułki witaminą E zapobiega oparzeniom słonecznym jak również gdy już do oparzenia takowego doszło, to jak najszybsza  aplikacja witaminy E (można zmieszać ją z jakimś olejem nośnikowym)  przyniesie ulgę i zapobiegnie schodzeniu skóry
– przy innego typu oparzeniach pierwsza pomoc to schłodzenie oparzonego obszaru skóry (np. strumieniem zimnej wody), witaminę E należy zaaplikować dopiero po tym
– o przydatności witaminy E przy alergiach, astmie, zaćmie i innych dolegliwościach pisałam już w poprzednim artykule:http://www.akademiawitalnosci.pl/witamina-e-straznik-zdrowia-witalnosci-i-mlodosci/

 Pomocne linki:

środa, 28 marca 2018

Współwłaściciel Przychodni Szczecińskiej, nie zgadza się na obecność jakiegokolwiek marketingu firm farmaceutycznych w swojej przychodni.


Co to za różnica, czyje lakierki kopią nas w d***?

Nie jesteśmy pewni, czy jest to pierwsza taka przychodnia w Polsce, ale z pewnością pierwsza, która postanowiła się tym pochwalić. Jacek Bujko, specjalista medycyny rodzinnej, współwłaściciel Przychodni Szczecińskiej, nie zgadza się na obecność jakiegokolwiek marketingu firm farmaceutycznych w swojej przychodni.

– Dlaczego nie zezwalasz na działania marketingowe w swojej przychodni?
– Zdaję sobie sprawę, jak wielki ma to wpływ na moje zachowanie jako lekarza – świadomy czy nieświadomy. I nie zgadzam się na to, aby taki wpływ był na mnie wywierany, nie chcę być w żaden sposób manipulowany ani przekupywany. Zależy mi na tym, żeby informacje, które przekazuję pacjentom, były możliwie jak najbardziej poparte rzetelną wiedzą, aktualnym stanem wiedzy medycznej – a nie reklamą, która mnie do jakiegoś leku przekona, albo po prostu sprawi, że konkretna nazwa zapadnie mi w pamięć.
– Wielu lekarzy ma wątpliwości, czy tak drobne rzeczy jak długopis z logo czy bloczek na notatki mogą wywierać jakikolwiek wpływ na lekarską praktykę.
– Myślę, że wpływ jest duży – chociażby dlatego, że zapamiętuje się nazwę. Ale dla mnie najważniejszy jest inny aspekt: nie jestem samochodem McLarena, jakimś autem wyścigowym, żeby mnie oklejać naklejkami. Logo na lodówce, logo na biurku, logo na ścianie, logo na długopisie – nie godzę się na to. Dla pacjenta w gabinecie byłaby to jasna informacja, że ktoś jest moim sponsorem – a stać mnie na długopis i bloczek na notatki, nawet na konferencję. I absolutnie nie zgadzam się, żeby ktokolwiek próbował wpłynąć na to, co przepisuję i jak przepisuję. Raz zdarzyło się, że zapisał się do nas pacjent, który jest reprezentantem firmy. Pod moją nieobecność zostawił w przychodni trzy torby gadżetów. Wszystko wyrzuciłem na śmietnik, w obecności całego personelu.
– Czy dla pacjentów ma to znaczenie? Można spotkać się często z opinią, że pacjenci są tak przyzwyczajeni do obecności firm w przychodniach, że właściwie nie zwracają na to uwagi.
– Jeżeli pacjenci są tak przyzwyczajeni, że nie zwracają na to uwagi – to jest to bardzo zła wiadomość! Moim zdaniem jest to absurdalne, że lekarz oklejony ze wszystkich stron naklejkami jest uznawany za normalne zjawisko. Miałem kilka rozmów na ten temat z pacjentami; wiele osób faktycznie początkowo nie zwraca uwagi na tę kwestię, natomiast prędzej czy później zauważa brak reklam w naszej przychodni. Czasami wywiązuje się z tego dłuższa rozmowa. Ostatecznie pacjenci najczęściej doceniają nasze staranie – fakt, że podejmuję decyzje na ich korzyść, a nie dlatego, że ktoś mnie kupi reklamą. Bardzo mocno widać to przy okazji wizyt patronażowych – bardzo często okazuje się, że dzieci wypisywane są z oddziału noworodkowego z zaleceniem karmienia mlekiem modyfikowanym (konkretną mieszanką), pomimo kompletnego braku wskazań. Tłumaczę wtedy rodzicom, że najprawdopodobniej dziecko było na oddziale karmione sztucznie, bo dla personelu tak jest łatwiej – a wybór preparatu prawdopodobnie wynikał z tego, że jakaś firma po prostu dostarczyła za darmo to konkretne mleko na oddział. Nie jest ono natomiast lepsze niż inne mieszanki sztuczne, a najlepsze jest mleko matki, kropka. Podobnie sprawa wygląda przy infekcjach dróg oddechowych. Uważam, że moim zasadniczym zadaniem jest wykrycie stanów wymagających antybiotykoterapii albo hospitalizacji. Cała reszta to leczenie objawowe – i tutaj nigdy nie zalecam niczego konkretnego, bo każdy może samodzielnie zdecydować w aptece, jaki preparat chce stosować. Pacjenci to zazwyczaj rozumieją – co prowadzi też do zmniejszenia ilości mojej pracy, bo ludzie wiedzą, że do mnie nie chodzi się po receptę na “lizaka na gardło”.
– Skąd wzięła się w tobie taka radykalność? Czy wynika to z jakichś osobistych doświadczeń?
– Mógłbym wymienić dwa punkty spustowe. Pierwszy z nich miał miejsce na jednym z moich staży rezydenckich, na oddziale szpitalnym. Bywało tam czasami, że reprezentanci firm farmaceutycznych przychodzili na oddział z poczęstunkiem. Raz zdarzyło się, że był to kubełek kurczaka ze znanego baru fast-food. Kiedy zobaczyłem, jak wysokiej klasy specjaliści, większość z doktoratami, rzucają się na tak ordynarny podarunek, którego normalnie pewnie sami by nie kupili, zaczęła mi wtedy mocno kiełkować myśl, że coś jest nie tak z naszą lekarską godnością własną. Parę lat później, wciąż na rezydenturze, miała miejsce podobna sytuacja. Rzuciłem okiem do sali konferencyjnej i oczywiście – stół zastawiony, projektor gotowy i przedstawiciel z pięknym uśmiechem szykuje się do przemowy. Stwierdziłem, że nie chcę brać w tym udziału, o czym powiedziałem zespołowi medycznemu, i wróciłem do gabinetu lekarskiego. Po chwili przyszedł po mnie ordynator i powiedział coś, co utkwiło mi w głowie chyba do końca życia: “Proszę iść na tę prezentację, to jest polecenie służbowe”. A więc doświadczony specjalista, dorosły, wykształcony, nawet nie mój przełożony – rozkazuje mi słuchać sponsorowanego wykładu i jeść a conto firmy farmaceutycznej. W tym momencie pojawiła się pewna wyrwa w mojej głowie. Ostatecznym przełomem był staż w Wielkiej Brytanii, gdzie na kongresie medycyny rodzinnej w Harrogate wysłuchałem wykładu doktora Bena Goldacre’a na temat jego ksiażki “Bad Pharma”. Potem czekając kilka godzin na lotnisku kupiłem “Bad Pharma” w kiosku i przeczytałem jeszcze zanim doleciałem do Polski. To było olśnienie – wszystkie pytania i cały niesmak, który nagromadził się w ciągu ostatnich lat, znalazł wytłumaczenie. Zrozumiałem, że po prostu jako lekarze w relacjach z firmami farmaceutycznymi jesteśmy żenująco słabi etycznie, nie jesteśmy integralni w swojej postawie, niesamowicie łatwo nami manipulować… a jednocześnie mamy o sobie wysokie mniemanie i chcemy być traktowani jak superspecjaliści. Ben Goldacre zmienił też moją wizję badań klinicznych i nauczył mnie daleko posuniętego sceptycyzmu i ostrożności wobec decyzji terapeutycznych. Nigdy nie wiadomo, czy właśnie nie przepisujemy leku takiego jak słynny Vioxx, bo ktoś nam go zareklamował. Również dlatego robię się podejrzliwy, kiedy ktoś wygłasza zdania typu “ta insulina to mercedes wśród insulin!”.
– Na świecie działa wiele grup sprzeciwiających się istnieniu nieograniczonych relacji miedzy lekarzami a przemysłem farmaceutycznym. Czy taka organizacja jak No Free Lunch ma w ogóle rację bytu w Polsce? Czy może powinny istnieć w tej kwestii regulacje prawne, jak np. w USA?
– Przyznam, że w moim odczuciu polska medycyna jest dość mocno skorumpowana przez firmy farmaceutyczne i jako lekarze podlegamy – świadomie i nieświadomie – licznym naciskom finansowym ze strony różnych grup lobbystycznych. Osobiście uważam, że temat relacji lekarz-firma powinien być mocno, restrykcyjnie regulowany przez państwo; wszystkie konflikty interesów powinny być jawne, wszystkie fundusze czy granty powinny podlegać kontroli, w codziennej pracy nie powinniśmy mieć kontaktów z firmami. Powinna obowiązywać transparentność – idealnie by było, gdyby pacjent mógł wejść na stronę internetową, aby sprawdzić, co dany lekarz dostał od firm, i wyrobić sobie swoją opinię. Uważam też, że lekarze powinni płacić za swoje szkolenie – nie oszukujmy się, darmowa konferencja nigdy nie jest darmowa.
– Powiedz to biednemu rezydentowi, którego nie stać na konferencję za ćwierć pensji.
– Niech idzie do biblioteki uczelnianej i wyrobi sobie dostęp do UpToDate lub innej bazy danych, którą uczelnia udostępnia dla rezydentów. Może też korzystać z czytelni, z czasopism, z portalu GPCPD, z kryteriów NICE, z różnego rodzaju rekomendacji, które są łatwo dostępne w internecie. Trzeba mieć tylko odrobinę chęci do zgłębiania tematu. Natomiast w darmowych konferencjach w ogóle nie biorę udziału, bo wiem, że nie dostanę tam informacji obiektywnych – i patrząc wstecz, oceniam, że żadna konferencja, za którą nie zapłaciłem, nic mi nie dała – poza poczuciem, że ktoś próbował na mnie jakoś wpłynąć. Rezydent w Polsce… owszem, jest biedny, wykorzystywany, szkolenie rezydenckie pozostawia wiele do życzenia. Moim zdaniem to niedopuszczalne, że rezydenci są uzależnieni od marketingu firm tylko dlatego, że ktoś nie chce zapłacić za ich właściwe szkolenie albo sam nie chce ich nauczyć. Tania medycyna to skorumpowana medycyna. Ale to temat na odrębną rozmowę.
– Jeśli dwa generyki kosztują tyle samo, a tylko jedna z firm oferuje gratyfikacje za przepisywanie – dlaczego nie skorzystać? Pacjent przecież w tej sytuacji nie traci.
– Dla mnie to jest kwestia opinii o samym sobie i poczucia integralności zawodowej. Jeżeli tak czy owak muszę wypisać lek, to jakim prawem miałbym dostać za to prezent? Poza tym, wyobrażam sobie sytuację wątpliwą, w której mógłbym nie być pewny, czy w ogóle jakikolwiek lek zlecać, a fakt otrzymania prezentu mógłby przeważyć moją decyzję na “tak”. Na receptach używałbym najchętniej nazw substancji czynnych (w Polsce jest to teoretycznie możliwe, ale w praktyce często pojawiają się problemy na poziomie apteki). Uważam, że powinien być to obowiązujący system; wybór konkretnych preparatów nie powinien w ogóle należeć do lekarza.
– Nie boisz się, że marketing tym sposobem przeniósłby się po prostu do apteki?
– Marketing już jest w aptekach, więc to nieuniknione – ale nie odpowiadam za to, co apteka robi, odpowiadam za siebie. Nie chcę być obiektem działań marketingowych na zasadzie “jak nie u mnie, to w aptece”. Oczywiście uważam, że aptekarze też powinni podejść do sprawy poważnie.
– Czy istnieje jakiś konkretny preparat, którego używasz, ponieważ jesteś faktycznie przekonany, że działa lepiej niż jego odpowiedniki?
– Nie, nie istnieje taki lek. Istotny jest stan kliniczny i ekonomia leczenia – musi być spełniony warunek, że pacjenta stać na leczenie. Merytorycznie rzecz ujmując, nie mam żadnych “czarnych koni”. Przyznaję za to, że w przypadku jednej z firm działa u mnie efekt odwrotny – nie piszę leków tego producenta, dopóki nie mam innego wyjścia. Wynika to z tego, że firma ta bardzo nierzetelnie i nachalnie reklamuje w mediach swoje suplementy diety i parafarmaceutyki – czego nie cierpię z całego serca.
– A może wybierając leki, powinniśmy wspierać polską gospodarkę i wybierać polskie firmy?
– Widziałem kiedyś takie graffiti z napisem: “Co to za różnica, czyje lakierki kopią nas w d***?” Nie kupuje mnie ten “patriotyzm ekonomiczny”, nie interesuje mnie, kto i jak zarabia na danym leku – interesuje mnie, czy substancja jest dobrze dobrana do dolegliwości pacjenta, czy pomogę mojemu pacjentowi zlecając daną substancję, i jaka jest cena tego leku.
– Czy brak współpracy z firmami sprawia trudności przy wyposażeniu przychodni? Przykład: skąd Wasi pacjenci mają glukometry i peny insulinowe?
– W tej przychodni jeszcze nie zdarzyło mi się rozpoczynać insulinoterapii, ale w podobnych przypadkach zazwyczaj przepisuję insulinę ze wstrzykiwaczem. Traf chce, że tylko jedna firma produkuje taki preparat, więc nie mam wyboru – jestem tego świadomy. Jeżeli jakakolwiek inna firma stworzy taki produkt – wtedy będę przepisywał to, co jest tańsze. A jeśli już zupełnie nie miałbym wyboru, to zaleciłbym pacjentowi, żeby zapytał o peny czy glukometry w aptece. Tym sposobem odbiorcą ewentualnego marketingu będzie sam pacjent. Co do reszty wyposażenia – uważam, ze kupowanie własnych narzędzi pracy jest w pewien sposób wyzwalające. Człowiek wtedy czuje się bardziej odpowiedzialny za swoje wybory. Poza tym, lekarze to specjaliści wysokiej klasy, którzy powinni prezentować się nienagannie – co w moim odczuciu oznacza na przykład noszenie porządnego fartucha, a nie byle czego “z darów”. Muszę powiedzieć, że uczucie, że zależę od siebie i nie dostaję od firmy nic za “darmo”, jest bardzo spełniające.
– A macie naklejki “Dzielny Pacjent”?
– Tak, swoje własne! Są całkiem tanie, więc mamy furę naklejek; obdzielam dzieci szczodrze i nie potrzebuję, żeby ktoś kupował je za mnie!