Nie wszystkie treści z opublikowanych artykułów, odzwierciedlają poglądy admina..

STRONA TA ZOSTAŁA ZAŁOŻONA W CELU PROPAGOWANIA ZDROWEGO STYLU ŻYCIA I ODŻYWIANIA. NIECH MOJE BEZINTERESOWNE DZIAŁANIE PRZYSPORZY KORZYŚCI JAK NAJWIĘKSZEJ LICZBIE LUDZI I ZWIERZĄT. BO ZDROWIE SIĘ TYLKO TAKIE MA JAK SIĘ O NIE ZADBA.

środa, 7 marca 2018

Lillian Muller czyli jak starzeje się frutarianka

Powitajmy dziś w naszej Galerii Witalnych piękną kobietę – Lillian Muller. Urodziła się w norweskim miasteczku Grimstad 19 sierpnia 1951 roku. Jest jedną z niewielu Norweżek, które mogą się pochwalić, iż zrobiły karierę w Hollywood. Szczytowe lata sławy Lillian przypadły na lata 70-te, kiedy to wygrywała konkursy piękności, występowała w video clipach razem z Rodem Stewartem i Van Halen a także pozowała dla Playboya i grała w filmach. Dzisiaj ma 63 lata, dorosłą 23-letnią córkę i wiedzie spokojne życie w rodzimej Norwegii jako propagatorka zdrowego stylu życia. W roku 2010 zdobyła pierwsze miejsce w konkursie na najseksowniejszą wegetariankę 50+organizowanym przez PETA. W naszej Galerii Witalnych gościliśmy już jedną finalistkę tego konkursu, a była nią Mimi Kirk, witarianka. A co jada Lillian Muller, że wygląda tak zdrowo i witalnie?
Otóż Lillian jada głównie surowe owoce, choć nie tylko. Sama siebie określa jednak jako frutariankę. Podobnie jak Mimi Kirk również Lillian przez pierwszy okres swojego życia była na „standardowej” diecie” czyli obfitującej głównie w pieczywo, mięso, nabiał i słodycze. Ponieważ była dbającą o siebie modelką spożywała wówczas również dosyć dużo (jak jej się wtedy wydawało) warzyw i owoców. Cierpiała wtedy jednak mimo to na anemię, migreny, stany depresyjne, rozkojarzenie, drażliwość i miała ciemne koła pod oczami, które z trudem musiała ukrywać pod grubą warstwą makijażu („efekt pandy” czyli zapadnięte ciemne koła pod oczami były również i moją udręką przez długie lata: bycie ich posiadaczką to wątpliwa przyjemność wielu współczesnych kobiet, choć także i mężczyznom problem ten nie jest obcy).
Na nieretuszowanych zdjęciach z młodości widać ten szczególny rodzaj zmęczenia na twarzy Lillian, pomimo jej młodego wieku nie wyglądała zbyt zdrowo ani też się zdrowo nie czuła:
lillian młodaDzisiejsza Lillian a tamta – to jednak dwie różne osoby. Mając 27 lat Lillian w końcu powiedziała „dość!” i radykalnie z dnia na dzień zmieniła swoją dietę na 100% frutariańską. Nie jadła jednym słowem nic oprócz surowych owoców. Do woli czyli ad libitum, ale tylko owoce, nic więcej. W ciągu dziewięciu miesięcy pozbyła się wszystkich swoich dolegliwości. Ciemne kręgi zniknęły spod oczu, a zagrażający urodziwej sylwetce cellulit przestał spędzać sen z powiek. Po roku rygorystycznego stuprocentowego frutarianizmu nieznacznie rozszerzyła dietę, włączając do niej stopniowo pewne ilości również innych pokarmów.
Jak konkretnie wygląda dzisiaj menu Lillian Muller? Jeśli czytaliście książkę „Niebieskie strefy. 9 lekcji długowieczności od ludzi żyjących najdłużej” (autor Dan Buettner) to na takich właśnie zasadach jak u populacji długowiecznych oparta jest jej dieta: podstawa to dużo świeżych owoców jadanych na surowo (jedynie niewielka część jej posiłków np. niektórych warzyw jest niekiedy delikatnie gotowana na parze), orzechy, nasiona, pełne ziarno i niewielka ilość nierafinowanej oliwy – pokarm jednym słowem w stanie nieprzetworzonym, czyli możliwie jak najbardziej naturalnym i zbliżonym do oryginału.
lillian-muller-orange-juice
Lillian wyznaje zasadę „spiesz się powoli”. Bardzo dba  to, aby unikać stresu i przygnębiających myśli, wychodzi z założenia (i słusznie), że nasze emocje i myśli również są częścią nas i tworzą nas w takim samym stopniu jak to co jemy. Dzień Lillian rozpoczyna więc spokojnie, lubi o poranku  trochę przez chwilę pomedytować lub zająć się literaturą, ciesząc się z przeżywania każdej chwili tu i teraz. Naśniadanie najpierw duża szklanka czystej wody, następnie świeżo wyciskane soki oraz świeże owoce do woli, potem w ciągu dniakolejna obfita porcja owoców oraz dodatkowo nasiona i orzechy.Kolacja to hojna porcja sałatki z ulubionych warzyw doprawiona aromatycznym dressingiem z dobrej oliwy i jabłkowego lub balsamicznego octu domowej roboty, czasem warzywa na parze (pamiętajmy, że Lillian mieszka w chłodnej Norwegii), pieczone ziemniaki, brązowy ryż lub pełnoziarnisty chleb żytni na zakwasie albo inny produkt pełnoziarnisty, często z ziarna skiełkowanego. W miarę  możności Lillian preferuje pokarmy ekologiczne (organic), czyli jak my to mówimy „niepryskane”. Okazjonalnie Lillian zjada porcję dzikiego łososia.
Jak wspomniałam Lillian zajmowała się modelingiem i była w latach 70-tych „króliczkiem Playboya”. Jest tajemnicą poliszynela, że  wydawcę czasopisma „Playboy”, Hugh Hefnera oraz Lillian Muller swego czasu łączył romantyczny związek. Tak oto wyglądali gdy ze sobą chodzili oraz gdy spotkali się 30 lat później. Kogo dosięgnął proces starzenia, a kogo prawie wcale – to widać na pierwszy rzut oka (zwróćcie też przy okazji uwagę, że nawet bez makijażu Lillian jest piękna i ma nienaganną cerę):
lilian i hughObecnie bardzo modna jest teza, iż „węglowodany są złe” a nawet wręcz szkodliwe dla człowieka (np. przyspieszają starzenie, powodują tycie czy karmią raka), że owoce są szkodliwe bo zawierają cukry, z których fruktoza to już w ogóle jest podobno czystym zabójstwem (czyżby? czy Lillian wygląda na zombie?), a najbardziej promowanymi dietami są dzisiaj te oparte na mięsie lub tłuszczu (diety typu Paleo i im podobne). A jaka jest prawda? Cóż – po owocach ich poznacie :)Jak widać na przykładzie Lillian Muller cukry zawarte w naturalnych pokarmach stworzonych ręką natury nie tylko zdrowiu i urodzie nie szkodzą, ale wręcz służą.
Podobnie jak służą one wszystkim długowiecznym społecznościom opisanym we wspomnianej książce Dana Buettnera. Służyły naszym przodkom i będą służyć dalej kolejnym pokoleniom. Nie te cukry z torebki, nie z pudełka, nie z puszki, ale te z drzewa lub krzaka.Ten (i tylko ten!) cukier można jak widać jeść ad libitum czyli do wolii odzyskać przy tym zdrowie i witalność dokładnie tak jak uczyniła to Lillian Muller. Dokładnie tak jak uczyniłam to również ja. Uwielbiam owoce z wzajemnością i każdego roku nie mogę się doczekać sezonu na soczyste truskawki, czereśnie, borówki, agrest, porzeczki i wonne maliny, nic innego mogę wtedy nie jeść cały dniami. No może jeszcze oprócz małosolnych ogórków, szparagów, bobu i zielonego groszku (choć to nie owoce), które również gdy tylko jest na nie sezon pochłaniam w ilościach „ad libitum”. I gdzie tutaj rzekoma „szkodliwość” węglowodanów i niszczycielskie działanie fruktozy? ;)
A zwróćcie jeszcze uwagę, że nie miałam przy tym tak jak Lillian komfortu korzystania z produktów organicznych, bo zwyczajnie nie miałam na początku do nich żadnego dostępu. Kupowałam wszystko normalnie w warzywniaku i płukałam moją dwustopniową metodą. Nie wierzcie zatem nikomu, kto będzie chciał Wam wmówić, że dostępne w warzywniaku owoce i warzywa są dzisiaj „szkodliwe”, że jakoby przepełnione strasznie truciznami i powinniśmy ich w związku z tym jak ognia unikać, a zamiast tego kupować mięso, które podobno jest dużo „bezpieczniejsze” od owoców i warzyw. Ten ktoś zwyczajnie wciska Wam kit. Gdyby nie te „normalne” owoce i warzywa ze zwykłego straganu, to nie byłabym tu gdzie jestem i nie powstałaby ta witryna  :)
A czy warto jeść owoce? Spójrzmy prawdzie w oczy: to nie od spożywania owoców człowiek się szybciej starzeje, więcej choruje i szybciej umiera, lecz od niedostatecznego spożywania owoców. Wostatnim artykule pisałam o tym, że statystycznie przyczyną śmierci4,9 miliona osób rocznie jest unikanie w diecie owoców, a nadciśnienie tętnicze u osób powyżej 59. roku życia obejmuje już ponad połowę populacji na naszej planecie. Lillian Muller zjada codziennie kilogramy owoców, ma 63 lata i nie ma nadciśnienia tętniczego ani żadnego innego problemu zdrowotnego. Za to wygląda dużo bardziej witalnie i promienieje zdrowiem bardziej niż niejedna pani w jej wieku.
Niech żyją zatem dobre węglowodany czerpane prosto ze świeżych darów natury i niech żyje fruktoza (ale tylko ta jedzona razem z całym owocem)! :)
Ostatnio zalała mnie też fala pytań o kolagen, będący „rusztowaniem” dla większości tkanek naszego ciała. Otóż niektórzy ludzie są przekonani, iż wegetarianie z kolagenem mogą mieć problem, bo kolagen jakoby obowiązkowo musimy pozyskiwać z zewnątrz, najlepiej zjadając go w postaci gotowanych kurzych łapek lub świńskich nóżek, bo tak usłyszeli w telewizji internetowej. Spójrzcie jednak tylko na Lillian Muller: nie jada „takich rzeczy”, a mimo to nie można powiedzieć aby jej brakowało czegokolwiek, a już na pewno nie kolagenu. Wręcz przeciwnie, ta kobieta tryska zdrowiem, pięknem i witalnością, propagując też zdrowy styl życia u siebie w kraju. Jest najlepszą wizytówką, że to jak żyje i czym na co dzień odżywia swoje tkanki po prostu działa i sprawdza się w rzeczywistości (po owocach ich poznacie i to nie wtedy jak są młodzi, ale dopiero wtedy gdy przybędzie latek).
lillianmarkusWyjaśnijmy więc sobie przy tej okazji, bo czas obalić ten „internetowy mit”: kolagenu nie musisz zjadać, nie musisz wcale dostarczać go sobie z zewnątrz, zwyczajnie  NIE MA takiej potrzeby, ponieważmamy własną fabryczkę kolagenu już na stałe od urodzenia wbudowaną w nasze genialne ciała, która bez łaski produkuje go dla nas w ilości nam potrzebnej przez cały czas. Nieprzerwanie więc trwaproces kolagenogenezy (tworzenia się kolagenu, przy czym oprócz dostawy aminokwasów niezbędna jest do tego procesu równieżwitamina C), a jedyne co trzeba zrobić by proces ten zachodził sprawnie i zgodnie z naszymi oczekiwaniami, to dostarczać codziennie do swojej  fabryczki właściwego budulca. Nikt tego nie zrobi za Ciebie – to Ty jesteś jej właścicielem i jedyną osobą decyzyjną jesteś tutaj Ty (nie Twój lekarz, sąsiadka z trzeciego piętra ani pan z telewizji).
Lillian jak widać z pewnością dostarcza codziennie do swojej fabryczki tego właściwego surowca do produkcji swojego kolagenu – każda kobieta chciałaby mieć taką promienną prezencję i nienaganną sylwetkę mając na karku szósty krzyżyk. Poniżej sesja zdjęciowa w domu Lillian, dla norweskiego czasopisma „Dagbladet” z roku 2011:
lillian fitnessLillian nigdy nie miała operacji plastycznych, botoksów i tym podobnych. Używa od wielu lat tylko kosmetyki organiczne. Oczywiście jest jeszcze jedna sprawa, którą należy podkreślić: Lillian nie unika ruchu. Lubi wędrówki, jazdę na rowerze i na rolkach oraz spacery. Ma oprócz tego wykupiony stały karnet w swoim lokalnym klubie fitness, do którego uczęszcza dwa lub trzy razy w tygodniu, na zajęcia trwające za każdym razem po 45 minut. Niby nie dużo ale… liczy się systematyczność.
Aby pięknie się starzeć należy jak widać połączyć ze sobą kilka czynników: właściwą dietę, aktywność fizyczną oraz pogodę ducha. O swoim starzeniu się pomyśleć warto zawczasu. Jedzcie zatem codziennie dużo świeżych owoców (nie, nie są „szkodliwe”!) oraz warzyw, bądźcie aktywni i radujcie się życiem – tak jak czyni to piękna i witalna Lillian z dalekiej Norwegii! :)